poniedziałek, 25 października 2010

Далеко до Таллинна?

Sobór Aleksandra Newskiego
Widok na kościół św. Olafa
Skoro dostałem wizę miesięczną do Rosji, zamiast jechać prosto do Moskwy, zdecydowałem się odwiedzić Petersburg po raz pierwszy w okresie białych nocy oraz zahaczyć o Pribaltikę, a przede wszystkim o Tallin. Spędziłem tam zaledwie parę godzin w mało sprzyjającej aurze, ale stolica Estonii spodobała mi się bardziej niż Ryga (w której bywałem po drodze do Petersburga kilkakrotnie). Już po samych ulicach w centrum Tallina nietrudno zauważyć, że kraj jest w lepszej kondycji ekonomicznej niż Łotwa. Mniej też mówi się po rosyjsku. Byłem ciężko zdziwiony, gdy babula pracująca w przechowalni bagażu na dworcu mówiła jedynie po estońsku. Nie było to chyba jedynie samozaparcie pt "Wolę milczeć niż mówić po rosyjsku", bo parę słów znała (liczby), ale nic poza tym. W Rydze chociaż większość napisów na ulicach jest w języku łotewskim, to mimo wszystko rosyjski słyszy się dookoła. W Tallinie naprawdę mało. Nawet sprzedawca miejscowej muzyki, który zagadał na ulicy po angielsku, kiedy chciałem przejść na rosyjski, twardo obstawał przy angielskim. Zaczynam rozumieć te rosyjskie żarty na temat Estończyków... 

Tu chyba kiedyś miała być reprezentacyjna promenada w porcie
Sam język bardziej przypomina mi węgierski, a ponoć jeszcze bardziej fiński (z którym nie miałem jeszcze styczności). Rzeczywiście pochodzą z grupy języków ugrofińskich. Najbardziej rozbawił mnie drogowskaz na którym napisane było po estońsku "Saddam", a pod spodem angielskie tłumaczenie "Port". 

Parę godzin jakie miałem między jednym autobusem a drugim, spędziłem włócząc się po centrum. Nie byłem w Skandynawii, ale miałem wrażenie, że jestem gdzieś w Sztokholmie. Dość sporo dobrze zachowanych i odnowionych kamieniczek wśród krętych uliczek, spory ratusz, parę kościołów w tym św. Olafa z wieżą, która kiedyś była najwyższą w Europie. Nad miastem twierdza, z której roztacza się ładny widok na centrum i zatokę Fińską (no i oczywiście na Saddam). W sam raz na kilkugodzinny postój. Po drodze wpadłem jeszcze na ulicy na mormońskiego headhuntera. Próbował wszystkich chwytów, ale nie dałem się namówić na kupno jego wersji Biblii. Chociaż porozmawiać z Amerykaninem po rosyjsku było naprawdę bezcennym doświadczeniem. :)

Ratusz na głównym placu Starego Miasta
Wszędzie w mieście pełno było flag z czarnymi wstęgami i chciałem dowiedzieć się skąd ta żałoba. Spytałem babci przy odbiorze bagażu na dworcu co się stało. Odpowiedziała oczywiście po estońsku wplatając parę rosyjskich słów, które jej wpadły do głowy. Niewiele z tego zrozumiałem, ale coś się stało na morzu... co dokładnie, do tej pory nie wiem.

Przede mną była noc w autokarze, kontrola graniczna w Iwanogrodzie (dość sprawna) i już o 6. rano byłem w Petersburgu. O Petersburgu pisałem już we wcześniejszym poście, a o Moskwie pisać póki co nie będę (może kiedyś indziej). Tak naprawdę prawdziwa podróż zaczęła się właśnie od wyjazdu z Moskwy. Tam dołączył do mnie towarzysz podróży - jak to mówią Amerykanie BestFriendForever - Antoine. Chyba z nikim nie wytrzymałbym tyle czasu w podróży, a raczej to nikt ze mną tyle by nie dał rady. ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz