poniedziałek, 2 maja 2011

Lombok - wyspa szczęścia.


góra Agung na Bali
Czasami decyzja o miejscu podróży podjęta w ostatnim momencie okazuje się strzałem w dziesiątkę. Spotyka się czasem ludzi, którzy są dla nas początkowo obcy, lecz gdy się z nimi rozstajemy są dla nas prawie jak rodzina. Tak było tym razem...
Po powrocie z Celebesu, nie bardzo wiedziałem w którą stronę jechać, bo wcześniejsze plany z różnych powodów nie mogły być zrealizowane. Zmarnowanie tygodniowych wakacji w Surabaji nie wchodziło w rachubę. Przypomniałem sobie, że koleżanka kiedyś wspomniała, że ma rodzinę na wyspie Lombok i w razie potrzeby mogą mi pomóc. Krótka wymiana SMSów i okazało się, że da rady. Nie przepakowałem nawet plecaka tylko ruszyłem na dworzec autobusowy w stronę Bali. 
10 godzin w autobusie jakoś minęło dość szybko, następnie bemo (miejscowy minibus) do portu Padang Bay i prom na wyspę Lombok. Prom stary. Po napisach domyśliłem się, że z Korei... pewnie tam nadawał się na złom, ale tutaj jeszcze się nadaje do użytku. Dystans około 70 km pokonał w niespełna 4 godziny. Po drodze można podziwiać majestatyczną górę Agung - najwyższy szczyt Bali 3142 mnpm, a jak ma się szczęście statkowi towarzyszą delfiny. Mnie udało się jednak tylko zobaczyć drobniutkie latające rybki, które wyskakują ponad powierzchnię wody i przez kilkadziesiąt sekund machając przerośniętymi płetwami piersiowymi są w stanie unieść się nad wodą. 
Z portu Lembar na Lombok odebrał mnie Vian ze swoją żoną i przywiózł do domu rodziców. Mimo, że nasza SMS-owa komunikacja była po indonezyjsku, to jednak okazało się, że całkiem nieźle Vian radzi sobie z angielskim, podobnie jego mama. O gościnności indonezyjskiej już pisałem, ale za każdym razem jestem niesamowicie zaskoczony jak bardzo otwarci są tutaj ludzie. Czasami ich gościnność jest aż krepująca, ale taka jest ich natura. Robią po prostu wszystko by goście byli zadowoleni, a gościowi pozostaje tylko korzystać.
Okolice Senggigi
Duży dom był zamieszkany przez matkę z ojcem oraz sporą menażerię, kota, żółwia i sporo papug. Ojciec okazał się być jednym z redaktorów lokalnej gazety Lombok Post. Już pierwszego dnia zwiedziłem biuro i drukarnie gazety. Vian z żoną mieszkali kilka kilometrów dalej we własnym małym domku razem z prawie 2-letnią córką Azrą, która zdecydowanie była głównym decydentem w całej rodzinie.
Nie dość, że miałem zapewnione królewskie warunki, to nie musiałem się martwić co robić z czasem, bo przed moim przyjazdem ułożyli już plan na cały tydzień co i kiedy będziemy zwiedzać. Na drugi dzień więc odwiedziłem kilka szkół, w których dziennikarze mieli cykl warsztatów dla uczniów szkół średnich na temat dziennikarstwa, przy okazji pokazując im trochę Polski.
W małpim lesie
Następnie wybraliśmy się w okolicę słynnej plaży Senggigi. Jest naturalnie piaszczysta i jak do tej pory jest moim numerem 1 jeśli chodzi o plaże w Indonezji. Dookoła porośnięta lasami z palm kokosowych, spokojna (sezon póki co jeszcze niski), z pobliskich wzgórz roztacza się wspaniały widok na plażę i strome zbocza, w oddali widać szczyt góry Agung na Bali. Wracając przejechaliśmy przez małpi las Pusuk, zatrzymując się na sesję z małpami, które na szczęście były mniej agresywne niż na Bali.
Lombok to niesłychanie piękna wyspa i w porównaniu z Bali wypada bardzo na korzyść. Mniej turystów, spokojniej na ulicach, bardziej zielono i mniej śmieci. Na wyspie sporo jest lasów palm kokosowych, które nadają jej bardzo tropikalny wygląd. Większość ludzi na wyspie to muzułmanie, jednak jest też sporo hindusów. Miejscowa ulica na swój „lombocki” charakter, który jest jakby połączeniem Bali z Jawą. Mówi sie, że na Lombok można znaleźć Jawę i Bali, ale próżno szukać Lomboku na Bali czy Jawie. Ludność Lombok to oprócz miejscowych, którzy mówią w języku sasak, sporo Jawajczyków i Balijczyków. Są też ludzie z Sumbawy, która jest kolejną wyspą w archipelagu Nusa Tenggara albo jak kto woli Małych Wysp Sundajskich.
W środę wybraliśmy się z połową redakcji na raj dla plażowiczów, imprezowiczów i snorklowiczów – wyspy Gili, a konkretnie na największą z nich Gili Trawangan. W miejscowym języku Gili to mała wysepka, których dokoła jest setki, ale trzy małe wysepki, które tworzą mały łańcuszek na morzu na północny zachód od Lombok są ulubionym miejscem wycieczek. Podróż małą łódką z portu Bangsal na Trawangan, trwa jakieś 30 minut.
Gili Trawangan
Wysepka byłaby rajem, gdyby nie trzeba było się nią dzielić ze sporą ilością białych turystów. Chyba za bardzo dostosowałem się do jawajskich klimatów, bo jak znajdę się w miejscu gdzie nie jestem jedynym białasem, to zaczynam się czuć dziwnie. Nikt się na mnie nie gapi, nikt nie zaczepia… co jest? Mniej więcej 20 lat temu wysepki Gili zostały odkryte przez backpackersów i od tego czasu to oni na nich rządzą. Na Gili jedynym środkiem transportu są własne nogi, ewentualnie bryczka czy rower (w sumie przecież napędzany też nogami).
W wiosce Sade
Znaleźliśmy dobrą miejscówkę na plaży w cieniu, wypożyczyliśmy sprzęt i do wody. Rafa u wybrzeży Gili jest dość zniszczona, ale mimo wszystko można pooglądać sporo ładnych rybek. Po Bunaken jednak nie robi wielkiego wrażenia. Prądy są dość silne, więc chcąc wypłynąć kawałek w morze, trzeba uważać żeby nie zniosło zbyt daleko.
W czwartek w podobnym dziennikarskim składzie wybraliśmy się na południe wyspy, mijając po drodze nowobudowane lotnisko na Lombok. Póki co jednak na pasie startowym zamiast Jumbo Jetów królują krowy i kozy. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Sade, żeby zwiedzić tradycyjną wioskę. Podobno wieś ma jakieś 700 lat, a jej ludność kultywuje tradycyjne budownictwo, rzemieślnictwo i rękodzieło. Domy mają charakterystyczne kształty z zaokrąglonym dachem. Ten motyw stał się typowym dla Lomboku i przewija się w architekturze i detalach. Pod owymi charakterystycznymi dachami mieszczą się magazyny na ryż – tzw. lumpung. Kobiety głównie przędą w tradycyjny sposób. Niektóre z nich mają słynny czerwony uśmiech – zęby koloru ciemnoczerwonego od żucia tytoniu.
Kuta Lombok
Po wizycie w wiosce pojechaliśmy nad Ocean. Lombok podobnie jak Bali ma swoją plaże Kuta, jednak ta na Lombok jest nieporównywalnie piękniejsza. Mniejsze i większe zatoczki, wzgórza nad brzegiem, spore fale idealne dla surferów, których nie brakuje. Chcąc się wspiąć na pobliski pagórek nad brzegiem morza musieliśmy zapłacić małe myto miejscowym chłopakom, którzy widząc, że mamy trochę wałówki dodatkowo zażądali butelki coli. Na pagórku dopadły nas miejscowe handlarki pamiątkami, których niestety nie zignorowaliśmy zbyt szybko i nie dały nam spokoju.
Piątek chciałem trochę samodzielnie pozwiedzać Mataram – stolice wyspy. Nadarzyła się okazja, bo koledzy dziennikarze mieli czas dopiero po południowych modlitwach w meczecie. Vian zostawił mnie w okolicy centrum handlowego i postanowiłem znaleźć księgarnię, żeby dostać jakąś mapę wyspy, albo chociaż miasta. Znalazłem kilka księgarni i to sporych rozmiarów, ale map miejscowych nie ma. Owszem można było dostać plan Dżakarty, mapę Sulawesi a nawet Moluków, ale ani mapy Lomboku ani Nusa Tenggara nie znalazłem.
Mini Segara Anak w Narmadzie
Cóż, postanowiłem zastosować swoją ulubioną technikę iść przed siebie i jeśli się zgubię to się znajdę. Chyba wszystkie miasta w Indonezji mają jedną cechę wspólną – zdecydowanie NIE nadają się do spacerów. Mimo wszystko ciekawe jest wejść w mniejsze „osiedlowe” uliczki, przespacerować się w okolicy targu. Jednak zbyt długo nie pospacerowałem, bo często byłem zaczepiany przez miejscowych, ciekawych co bule robi na ich terenie. Ciekawość Indonezyjczyków jak do tej pory mnie nie drażni, czego nie mogłem powiedzieć o ciekawości chińskiej w zeszłym roku. Większość ludzi uśmiecha się, jeśli jest w stanie choć trochę to rozmawia po angielsku, a jak powie się parę słów po indonezyjsku jest się już swoim. I tak za którąś zaczepką, zostałem zaproszony do domu. Ludzie choć skromni, to bardzo taktowni, grzeczni i gościnni. Byłem pierwszym bule w ich domu i naturalnie pierwszym Polakiem jakiego poznali, ale słyszeli o Wałęsie, papieżu czy Jerzym Dudku. Zapraszali do swoich rodzinnych terenów na północy wyspy, gdzie turyści raczej nie docierają. Jeśli wrócę to pewnie skorzystam.
Po obiedzie z dziennikarską ekipą wybraliśmy się do parku Narmada, którego główną część stanowi kompleks pałacu królewskiego. Król Bali Anak Agung Gede Ngurah Karang Asem w 1727 postanowił zbudować tutaj swoją siedzibę, która miała odzwierciedlać dominującą nad całą wyspą górę Rinjani. Rinjani to ogromny masyw wulkaniczny, drugi co do wielkości w Indonezji po górze Kerinci na Sumatrze (najwyższy szczyt Indonezji Puncak Jaya nie jest wulkanem). W jego kraterze znajduje się jezioro Anak Segara „Dziecko morza”. Na mierzący 3726 mnpm można wejść w około 2-3 dni i jest to dość popularny, choć wymagający cel wycieczek na Lombok. Przez chwilę nawet zastanawiałem czy by się tam nie wybrać, ale znajomi doradzili, że lepiej poczekać na porę suchą. Jest więc kolejny powrót by wrócić na Lombok.
Narmada to świete miejsce dla hindusów. Znajduje się tutaj źródło, po obmyciu w którego wodzie zyskuje się wieczną młodość. To już kolejne tego typu miejsce w mojej karierze. Martwię się, że jednak zbyt wiele różnych źródeł może dać odwrotny efekt. :( Kulminacyjny punktem dnia była zabawa na flying foxie rozpostartym nad jeziorem, które ma imitować Anak Segara. Początkowo ja i reszta chłopaków się odważyła, ale w końcu i dziewczyny się dały namówić. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w jednym małpim lesie Suronadi.
Porównując Bali z Lombok, mogę tylko stwierdzić, że jeśli miałbym wybierać to nigdy więcej nie zastanawiałbym się długo nad wyborem i byłby to zawsze Lombok.   Ciężko było stamtąd wyjeżdżać. Tak jak pisałem na wstępie, przyjechałem jako ktoś kompletnie obcy, a wyjeżdżałem w poczuciu, że byłem jednym ze „swoich”. Jak do tej pory każda z moich podróży po tym kraju przynosi jedynie pozytywne chwile i utwierdza mnie w przekonaniu, że na świecie więcej jest dobrych ludzi. Nie można się bać wyjść z domu nawet jeśli do końca się nie wie gdzie się jedzie.
Terima kasih teman-teman!