poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Azja vol. 4



Nie wiem kiedy minęło 6 tygodni, kiedy wyleciałem z Krakowa po raz kolejny do Azji. Znów siedzę na lotnisku w drodze powrotnej i to moment, którego najbardziej nie cierpię. Z jednej strony blisko domu, a z drugiej strony drzwi znów się zamknęły za mną… ale po to są żeby je jeszcze otworzyć.
Tym razem do Azji wyjechałem z misją. Misja zakończyła się 24 lipca. Odwiedziłem miejsca, które widziałem dokładnie rok temu i z perspektywy pilota wycieczki, wiele z nich wyglądało zupełnie inaczej. Rok temu nie myślałem, że wrócę w dokładnie te same miejsca - nad jezioro Toba, do Bukit Lawang na trekking w dżungli i na ukochaną Weh – chociaż swój album z Sumatry na FB zatytułowałem „Sumatra –jeszcze kiedyś tutaj wrócę”.
Od 25 lipca znów byłem na swoim i udało mi się zwiedzić parę magicznych miejsc, poznać mnóstwo nowych ludzi, zawiązać kilka przyjaźni, które czas pokaże ile potrwają. Jedno jest pewne, w Azji czuję się jak ryba w wodzie i ciężko mi za każdym razem wyjeżdżać. Z jednej strony każdy dzień przynosi coś nowego, z drugiej czuję się w Azji na tyle w domu, że tracę motywację do pisania. A może ogarnia mnie po prostu lenistwo? Chyba niestety jednak to drugie.
Nie zrobiłem tym razem przerażającej liczby kilometrów jak to mam w zwyczaju i chyba powoli zaczynam odchodzić od tego modelu. Wolę zatrzymać się dłużej w jednym miejscu i lepiej je poznać. Zrezygnowałem z wyjazdu do Laosu i zostałem na 10 dni w Kambodży, a potem pojechałem bezpośrednio do Bangkoku, gdzie zostałem na tydzień.
Chyba najbardziej przypadł mi do gustu Bangkok, gdzie mógłbym zamieszkać od zaraz. Co prawda język stanowi sporą barierę i pierwsze dni czułem się, że jest tam trudniej o komunikację niż w Chinach, ale z czasem się przyzwyczaiłem.
Na teraz starczy, na tyle pozwala mi bateria i połączenie na lotnisku. Swoją drogą to dziwne, że internet na lotniskach w Azji jest czasami bardziej dostępny niż tutaj w Niemczech.