sobota, 27 listopada 2010

Chińskie pociagi - droga do Pingyao.

Sporo słyszałem przed wyjazdem o chińskich dworcach i pociągach. We wtorek wieczorem przyszedł czas, żeby zderzyć wyobrażenia z rzeczywistością. Nasz pociag niestety nie odjeżdżał z Dworca Centralnego vis a vis, którego mieszkaliśmy - tylko z Zachodniego, do którego jeszcze  nie dociągnęli metra, więc kawałek trzeba było podejść. Na dworcu tłok porównywalny z gęstością tłumu w Zakazanym Mieście w sobotnie południe. Na wejście sporo kontrolnych bramek, gdzie trzeba prześwietlić bagaż. Dworce w Chinach są naprawdę ogromne, ale oznakowanie jest dość dobre i odnaleźć się nie jest trudno. Szybko znaleźliśmy drogę na nasz peron, a pociąg już stał. Na platformie kłębiła się masa ludzi, pakująca się do pociągu, który już pękał w szwach. Trochę czasu zajęło nim i my znaleźliśmy się w środku, a jeszcze dłużej zanim znaleźlismy swoje hard-seaty. Miejsca na bagaż praktycznie nie było, ale sąsiedzi jakoś ścisnęli swoje tobołki i udało się wpakować nasze backpacki pod siedzenia. Pociąg był porządnie przeładowany - w Chinach, gdy zabraknie miejscówek sprzedaje się także bilety stojące (jak u nas w PKP).
Tradycyjnie byliśmy jedynymi białasami w rejonie, więc na początku wzbudzaliśmy trochę zainteresowania. Niestety poza 'Hello', które w Chinach mówi się bardziej w celu zwrócenia uwagi niż przywitania się, nie udało się pokonwersować. Nie pomógł nawet phrasebook LP. Nie udało się też pospać, bo staraliśmy się ścisnąć żeby na siedzeniach zmieściło się więcej osób. Zamiast snu wpadaliśmy w letargiczne odrętwienie i w takim stanie spędziliśmy do rana 12 godzin. Około 7. rano minęliśmy Taiyuan - stolicę prowincji Shanxi, ponad 2-milionowe miasto. 
Widok z wieży targowej na starówkę
Po godzinie dotarliśmy do Pingyao. Sprzed dworca zgarnął nas rikszarz do wcześniej upatrzonego hostelu. Miasto słynie z wpisanej na listę UNESCO starówki, którą opasają dobrze zachowane mury miejskie. Rzeczywiście przejeżdżając pod bramą ze znajdującego się poza murem przedmieścia wgłąb starego miasta ma się wrażenie, że przenosi się kilka wieków wstecz w czasie. Brukowane ulice, stara chińska architektura, piękne dachy, ozdobne lampiony i majestatyczne mury. Nasz hostel mieścił się w samym centrum przy głównej ulicy. Właścicielka Jackie, bardzo sympatyczna i komunikatywna kobieta, sprawnie nas zakwaterowała i załatwiła bilety dalej do Xian. Byliśmy strasznie rozbici po bezsennej nocy, więc doszliśmy do wniosku, że zatrzymamy się tutaj na 2 dni, żeby odpocząć. I pierwszy dzień na to właśnie poświęciliśmy, chociaż trochę czasu spędziliśmy na rekonesansie.
W mieście było dość sporo zachodnich turystów. W Pekinie biali turyści to zaledwie ułamek, tutaj było inaczej - myślę, że nawet 30-40% ogółu turystów stanowiły białe twarze. A ludzie z nich żyją - pełno jest sklepów z pamiątkami, salonów masaży (pewnie i nie tylko), knajpek i muzeów. Miasto w czasach swojej świetności (ok. wieku XVII) słynęło z bogactwa. Mieściło się tutaj wiele instytucji finansowych, w tym pierwszy chiński bank. 
Drugi dzień poświeciliśmy na intensywniejsze poznawanie zakątków miasta. Zaczęliśmy je od wieży targowej, która góruje na starówką. Rozciąga sie z niej przepiękny widok na stare miasto. Obowiązkowym punkt jest też spacer po murach miejskich. Liczące 6 km długości mają około 12 metrów wysokości i są w większym stopniu oryginalnie zachowane. Parę lat temu zawaliła się część południowa, jednak została pieczołowicie odrestaurowana.
Rzeźby na murach
Miasteczko po Pekinie wywarło na mnie wrażenie oazy spokoju - było wręcz aż za spokojnie. Co ciekawe, to jedno z niewielu miejsc w drodze, gdzie nie spotkałem żadnego Polaka. Ale polski usłyszałem - już na rikszy w drodze na dworzec poznaliśmy się Dominikiem - Niemcem, który jakiś czas temu był na Erasmusie w Krakowie. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz