poniedziałek, 12 grudnia 2011

Pink City


Dżajpur, dzień 11.
Z Bharatpuru wyruszyłem wcześnie rano i pieszo dotarłem do dworca autobusowego. O dziwo nie zostałem zaczepiony przez żadnego rikszarza, dopiero przed samym terminalem. Bus okazał się dość rozklekotany, ale udało mi się jakoś umieścić bagaż i ruszyłem do Dżajpuru. Po drodze piękne krajobrazy, pole żółte od rzepaku, wioski i indyjskie wioski z meksykiem na każdym kroku. Po drodze było też sporo pieców z wielkimi kominami do wypalania cegły.
Do Dżajpuru dotarłem po południu. Miałem trochę czasu żeby dotrzeć do dworca kolejowego, gdzie miałem spotkać kolegę z Mumbaju. Dworce okazały się na szczęście niezbyt odległe od siebie i mogłem przejść ten odcinek pieszo. Dżajpur okazał się wielkim miastem, rozmiarowo dużo większym niż oczekiwałem. Ulice w centrum zatłoczone tak samo jak w Delhi. Na dworcu zaopatrzyłem się w bilet peronowy za 3 rupie (20 groszy) i odczekałem swoje nim pociąg z Mumbaju przyjechał. Pociągi w Indiach też mają opóźnienia, ale biorąc pod uwagę ilość pasażerów jaką przewożą jestem w stanie to zrozumieć. PKP dalej nie mogę i chyba już nawet nie chcę.
Sudeep miał jakieś namiary na nocleg i nawet udało się załatwić bezpłatny transport taksówką. Hotel okazał się dość spory kawałek od centrum, ale za sensowne pieniądze i z możliwością publicznego transportu. Wieczorem udaliśmy się na krótki kulinarny rekonesans i zaspokoiliśmy kulinarne potrzebny w dzielnicy muzułmańskiej.
Następny dzień spędziliśmy na intensywnym zwiedzaniu. Dżajpur nazywany jest Różowym Miastem od koloru ścian, na który pomalowane są jego budynki w centrum z rozkazu któregoś z jego władców. Było to też pierwsze zaplanowane w Indiach od zera miasto. Co rzeczywiście można zauważyć patrząc na jego plan. Centrum obwarowane jest murami, które poprzecinane są bramami. Miasto pełne jest turystów. Razem z Agrą i Delhi składa się na tzw. Złoty Trójkąt Indii – 3 miasta, które każdy turysta przyjeżdżający do Indii musi zwiedzić. Zaliczone.
Jednym z najbardziej rozpoznawanych budynków miasta jest Pałac Wiatrów. Zbudowany został dla żon jednego z maharadżów. Hinduska architektura jest fascynująca i tak odmienna niż cokolwiek do czego można przywyknąć w Europie. Cieszy mnie to bogactwo architektoniczne w Indiach, bo tego ewidentnie brakowało mi w Indonezji. Okna pałacu są tak skonstruowane, że można obserwować co się dzieje na ulicy, jednak z ulicy nie widać niczego.
Zwidzieliśmy też obserwatorium Jantar Mantar, zbudowane przez Sawai Jai Singha. W zeszłym roku wpisano je na listę UNESCO. Składa się z kilkunastu ogromnym przyrządów, a raczej obiektów służących do pomiarów astronomicznych, określenia zaćmienia Słońca czy księżyca, ustalenia dokładnego czasu lokalnego czy wysokości npm.
Dzień zakończyliśmy spacerem na wzgórze na północ od centrum na którym zbudowano twierdzę Nahargarh. Miasto rozlewa się we wszystkich kierunkach ograniczone dopiero gdzieś na horyzoncie przez pasma wzgórz.
W planie mieliśmy jeszcze pozyskanie biletów na dzień następny na pociąg do Jodhpuru, ale miejsc na żaden z nich już okazało się nie być. Jak okazało się później zbawiennie. Na dworcu spotkałem koleżankę z Polski, która podobnie jak ja w Indonezji jest teraz w Indiach dzięki pewnej organizacji. Upewniła mnie tylko w moim przekonaniu, że to była dobra decyzja przyjechać bardziej na własną rękę. Mam przynajmniej więcej swobody. Na dworcu spotkaliśmy sympatyczną Angielkę i razem zjedliśmy kolację. Po drodze całkiem bezinteresownie zasponsorowałem kogoś kilkudziesięcioma rupiami na ulicy Dżajpuru. Ktoś też nie pogardził moim dowodem i kartą ATM, ale cóż zdarzają się gorsze rzeczy. Wizyta na komisariacie okazała się szybką formalnością.
Następnego dnia rano zostawiliśmy rzeczy u Ali i po porannej kawie ruszyliśmy na dworzec. Jako że finanse na podróż troszkę się skurczyły postanowiliśmy jechać prosto do Udajpuru. Bilety okazały się być jeszcze dostępne na pociąg o 22.30. Na dzisiaj zaplanowaliśmy wizytę w twierdzy Amer położonej kilkanaście kilometrów na północ od miasta. Fort jest gigantyczny a po okolicznych murach wije się mur, który zdaje się być radżastańską wersją tego z Chin.
Obecny fort zbudowano na przełomie XVII i XVIII wieku. Stanowi jedną z większych atrakcji turystycznych Radżastanu. Turystów znów masa, całe szczęście, że dotarliśmy późnym po południem po największym nawale. Znów architektura powala na kolana. Niesamowite dziedzińce, kolumny, kopuły, bramy, zdobienia.
Po powrocie z miasta odebraliśmy rzeczy od Alicji, pożegnaliśmy się i w drogę na dworzec. Pociąg trochę się spóźnił i nie zatrzymał się we właściwych sektorach na peronie, ale znaleźliśmy swój wagon i miejsca sypialne. Niestety nocą dopadła mnie ona…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz