wtorek, 8 maja 2012

Goa.


Do Goa właściwie nie planowałem przyjechać wcale. Plaże pełne turystów to nie brzmi zbyt zachęcająco dla mnie. Ale tak jakoś się ułożyło, że postanowiłem zatrzymać się tam w drodze powrotnej do Bombaju.
Głównym powodem odciągającym mnie od wyjazdu była konieczność podróży autobusem z Bangalore (pociągi w tym kierunku są o chorych godzinach w nocy). Royston, u którego się zatrzymałem doradził mi dobrego przewoźnika i zapewnił, że przeżyję nocną jazdę (ostatnią nocną podróż autobusem z Hampi do Pune nie wspominam najlepiej).
Dojechałem. Nawet udało się przespać większość część nocy. Kierowca też o dziwo był przy zmysłach i wydawał się mieć prawo jazdy. Z Margao – głównego ośrodka południowego Goa – odebrał mnie Noel, którego poznałem przez CS. Zabrał mnie domu swojej babci, który okazał się ponad 100-letnią portugalską rezydencją. Cała rodzina szczyci się ze swego pochodzenia. Co prawda wszyscy mają indyjskie paszporty, ale mają portugalskie nazwiska i imiona, porozumiewają się między sobą w tym języku i na pierwszy rzut oka naprawdę zachowaniem przypominają Europejczyków.
Rodzina Noela jest katolicka i mocno praktykująca, wszędzie święte obrazki (myślałem, że nie da się więcej niż u nas w Polsce). W Goa wyjątkowo popularny jest obraz „Jezu, ufam Tobie” i siostra Faustyna też ma tutaj swoich wyznawców. Naturalnie będąc z Krakowa byłem zasypany tysiącem pytań o nią samą i papieża.
Noel pokazał mi wiele zamożnych domów należących do rodziny i znajomych rodziny. Okazało się, że brat jego dziadka był jednym z głównych bohaterów walki w obronie niezależności Goa od reszty Indii. Jego pomniki ustawione w kilku miejscach w Goa, a o zamożności rodziny świadczą ich wszystkie rezydencje centralnie ulokowane. Domy Portugalczyków w Goa są jak gdyby żywcem przeniesione z południowej Europy. Przez te 2 dni właściwie czułem się jak w Portugalii a nie jak w Indiach.
Słynne plaże Goa na szczęście były opustoszałe. To nie sezon dla Europejczyków, a zwłaszcza dla Rosjan, którzy zalewają je w grudniu i styczniu. Sporo z nich osiadło się tutaj na stałe ku niezadowoleniu lokalnych ludzi. Wykupują coraz więcej ziemi i zwykle prowadzą szemrane interesy związane z przestępczością. Do tego nie zbyt dobrze asymilują się z Hindusami więc nie są tutaj ogólnie mile widziani.
Stare Goa dawno przestało być centrum regionu. Przyciąga obecnie jedynie swoimi kościołami z XVI i XVII wieku. Niektóre z nich to jedynie ruina, ale dwa główny – św. Franciszka Ksawerego i Bom Jesus do tej pory przypominają o latach świetności tej portugalskiej kolonii. Architekturą przypominały mi kościoły, który widziałem rok temu w Melace w Malezji, która też przez pewien okres była portugalską kolonią.
Oprócz tego Goa o tej porze roku wydaje się być w letargu. Turystów, z których głównie żyją mieszkańcy jak na lekarstwo. Ludzie siedzą w swoich domach, mało kto pokazuje się na ulicach. Najwięcej na nich psów, które starają się znaleźć cień, gdzie tylko się da.
Tak czy inaczej warto było przyjechać chociaż na chwilę i na pewno przyjeżdżając do Indii następny raz zagoszczę tutaj trochę dłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz