Do Goa właściwie nie planowałem przyjechać wcale. Plaże
pełne turystów to nie brzmi zbyt zachęcająco dla mnie. Ale tak jakoś się
ułożyło, że postanowiłem zatrzymać się tam w drodze powrotnej do Bombaju.
Głównym powodem odciągającym mnie od wyjazdu była konieczność
podróży autobusem z Bangalore (pociągi w tym kierunku są o chorych godzinach w
nocy). Royston, u którego się zatrzymałem doradził mi dobrego przewoźnika i
zapewnił, że przeżyję nocną jazdę (ostatnią nocną podróż autobusem z Hampi do
Pune nie wspominam najlepiej).
Dojechałem. Nawet udało się przespać większość część nocy.
Kierowca też o dziwo był przy zmysłach i wydawał się mieć prawo jazdy. Z Margao
– głównego ośrodka południowego Goa – odebrał mnie Noel, którego poznałem przez
CS. Zabrał mnie domu swojej babci, który okazał się ponad 100-letnią
portugalską rezydencją. Cała rodzina szczyci się ze swego pochodzenia. Co
prawda wszyscy mają indyjskie paszporty, ale mają portugalskie nazwiska i
imiona, porozumiewają się między sobą w tym języku i na pierwszy rzut oka
naprawdę zachowaniem przypominają Europejczyków.
Rodzina Noela jest katolicka i mocno praktykująca, wszędzie
święte obrazki (myślałem, że nie da się więcej niż u nas w Polsce). W Goa
wyjątkowo popularny jest obraz „Jezu, ufam Tobie” i siostra Faustyna też ma
tutaj swoich wyznawców. Naturalnie będąc z Krakowa byłem zasypany tysiącem
pytań o nią samą i papieża.
Noel pokazał mi wiele zamożnych domów należących do rodziny
i znajomych rodziny. Okazało się, że brat jego dziadka był jednym z głównych bohaterów
walki w obronie niezależności Goa od reszty Indii. Jego pomniki ustawione w
kilku miejscach w Goa, a o zamożności rodziny świadczą ich wszystkie rezydencje
centralnie ulokowane. Domy Portugalczyków w Goa są jak gdyby żywcem
przeniesione z południowej Europy. Przez te 2 dni właściwie czułem się jak w
Portugalii a nie jak w Indiach.
Słynne plaże Goa na szczęście były opustoszałe. To nie sezon
dla Europejczyków, a zwłaszcza dla Rosjan, którzy zalewają je w grudniu i
styczniu. Sporo z nich osiadło się tutaj na stałe ku niezadowoleniu lokalnych
ludzi. Wykupują coraz więcej ziemi i zwykle prowadzą szemrane interesy związane
z przestępczością. Do tego nie zbyt dobrze asymilują się z Hindusami więc nie
są tutaj ogólnie mile widziani.
Stare Goa dawno przestało być centrum regionu. Przyciąga
obecnie jedynie swoimi kościołami z XVI i XVII wieku. Niektóre z nich to
jedynie ruina, ale dwa główny – św. Franciszka Ksawerego i Bom Jesus do tej
pory przypominają o latach świetności tej portugalskiej kolonii. Architekturą
przypominały mi kościoły, który widziałem rok temu w Melace w Malezji, która
też przez pewien okres była portugalską kolonią.
Oprócz tego Goa o tej porze roku wydaje się być w letargu.
Turystów, z których głównie żyją mieszkańcy jak na lekarstwo. Ludzie siedzą w
swoich domach, mało kto pokazuje się na ulicach. Najwięcej na nich psów, które
starają się znaleźć cień, gdzie tylko się da.
Tak czy inaczej warto było przyjechać chociaż na chwilę i na
pewno przyjeżdżając do Indii następny raz zagoszczę tutaj trochę dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz