czwartek, 17 lutego 2011

Kelud & Madura




Świątynia Tikus
Dzień 42 odkąd przeniosłem się na tamtą stronę Równika. Liczba wrażeń jednak nie maleje. Coraz pewniej się czuję, bo rozumiem coraz więcej i śmielej zaczynam mówić po indonezyjsku. Problem w tym, że oficjalny język państwowy to jedno, ale na Wschodniej Jawie między sobą ludzie mówią przeważnie po jawajsku. Do tego język ma 3 stopnie ‘wtajemniczenia’. Tzw. niskim językiem rozmawiają ludzie na równym szczeblu i równi wiekiem, a wysokiego używa się w oficjalnych kontaktach. Podobnie z resztą z indonezyjskim większość słów mam wrażenie ma slangowe odpowiedniki. Ogólnie w Indonezji można powiedzieć, że co 50km ludzie rozmawiają innym językiem, a jeden do drugiego mało podobny. Sam jednak indonezyjski trudny wydaje się nie być. Gramatyka banalna (chociaż póki co się jeszcze za nią nie zabrałem), wymowa też niezbyt trudna. Dość ciężko jest jedynie pod tym względem, że nie żadnego odniesienia w słownictwie do znanych nam europejskich języków, dlatego słówka ciężko się zapamiętuje.
Oprócz nauki języka, staram się ostatnio więcej popodróżować. W zeszły weekend znajomy zabrał mnie w górskie rejony Wschodniej Jawy. Po drodze zwiedziliśmy pozostałości hinduskiego królestwa w rejonie miasta Mojokerto. Ruiny rozsiane są na dość dużym terenie, a większość tkwi jeszcze pod ziemią. Ludzie jednak nie chcą ich odkopywać, bo w razie ich odnalezienia zostaliby po prostu przesiedleni przez państwo, bez większego wsparcia. A teren, jak zresztą cała Jawa jest bardzo gęsto zaludniony. Jadąc przez wyspę ma się wrażenie, że osiedla mieszkalne praktycznie się nie kończą. Nonstop miasteczka, wioski, domy i małe poletka ryżowe, trzciny cukrowej, a nieco dalej od szos plantacje innych roślin.
Kukły z jawajskiego teatru cieni
Na nocleg zatrzymaliśmy się u koleżanki z pracy znajomego. Mieszka w zwyczajnej jawajskiej wiosce na skraju lasu. Co dla nich jest chlebem powszednim, dla mnie było rajskim ogrodem. Dookoła plantacje ananasów, papai, kakaowca, ryżu, palm kokosowych. Zewsząd dochodzą odgłosy egzotycznych ptaków, które jednak trudno dostrzec w gęstych koronach drzew. W lesie urządzono sporą zagrodę dla jawajskich jeleni, które wielkością przypominają nasze sarny. Na pytanie dlaczego są zagrodzone, a nie żyją na swobodzie kolega odpowiedział, że inaczej by się zgubiły. Wydaje mi się, że prawda jest taka, że na Jawie powoli zaczyna brakować miejsca dla zwierząt z powodu zaludnienia. Z tego co wiem na Jawie nie ma już dzikich słoni, ani tygrysów. Rzadkie nosorożce żyją w jednym parku narodowym na zachodzie Jawy.
Wulkan Kelud
Dom skromny, ale bardzo przytulny, a ludzie jak wszędzie tutaj bardzo gościnni. Ozdobiony jawajskimi dekoracjami. Na kolacje zjedliśmy zupę ze szpinaku, który je się tutaj obficie, naturalnie z ryżem i tiwul – potrawę ze sfermentowanej kassawy (przypomina ziemniaki, robi się z niej tutaj np. chipsy) i kokosa.
W niedzielę natomiast wybraliśmy się na górę Kelud. To jeden z najbardziej aktywnych wulkanów na Jawie, chociaż nie tak widowiskowy jak słynny Merapi czy ostatnio budzący się do życia Bromo. Góra Kelud to kaldera po starym wulkanie, który wybuchł wiele lat temu a jego eksplozja ponoć była druga w kolejności po eksplozji wulkanu Krakatau, jeśli chodzi o wybuchy w dziejach ludzkości. Na jej dnie jeszcze do niedawna było wulkaniczne jezioro o niebieskawym kolorze. W 2007 wulkan znów się obudził, zasypując popiołem okoliczne wioski i na południe potoczył się strumień lawy. W miejscu jeziora wyrosła kopuła z lawy, z której do tej pory unoszą się wulkaniczne opary. Widok dla kogoś, kto pierwszy raz w życiu widzi „żywy” wulkan – niesamowity.
Przyroda równie piękna. Korona wulkanu to poszarpane szczyty o stromych zboczach, porośnięte od od zewnątrz tropikalnym lasem, z którego co jakiś czas dochodziły odgłosy ptaków i małp. Naturalnie byłem jednym białasem w tym rejonie i znów miałem obawy czy ktoś sobie głowy nie ukręci, ale powoli już to mnie mniej dziwi.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze zjeść w Kediri – soto, rosołek z jarzynami i limonką, na deser rujak kamis – owoce: ananas, papaja, ogórek, guawa, starfruit… (hmm jak to będzie po polsku? gwiazdowiec?) i melon w sosie z orzechów ziemnych i chilli, a do popicia napój ze świeżo zmielonej trzciny cukrowej – es tebu.
Latarnia na Madurze
Wtorek był również dniem wolnym (muzułmańskie święto religijne), więc znów znajomy zabrał mnie na wycieczkę. Tym razem na wyspę Madura, która leży u północno-wschodniego wybrzeża Jawy. Na wyspę prowadzi najdłuższy w Indonezji most - Suramadu. Są jednak słyszałem plany budowy mostu z Jawy na Sumatrę i byłby to wówczas bodajże jeden z najdłuższych mostów na świecie. W niedzielę dostałem nauczkę, że na dłuższą wyprawę na motorze lepiej tutaj jednak ubrać dłuższe rękawy i spodnie, dlatego we wtorek cały dzień byłem w bluzie.

1 komentarz: