wtorek, 26 kwietnia 2011

Wielkanoc na Celebesie

Święta Wielkanocne A.D. 2011 spędziłem zrządzeniem losu spędziłem daleko od rodziny i polskich tradycji, jednak mimo wszystko miały one dla mnie dość rodzinny przebieg. Ale po kolei…
Widoki z samolotu
Czy komuś coś mówią nazwy Bunaken albo Manado? Pewnie w Polsce niewiele o nich słyszało, ale na świecie wśród amatorów nurkowania wyspa Bunaken jest powszechnie znana. Jak tylko przyjechałem do Indonezji, miejsce to było wysoko na liście moich podróżniczych planów, ale z przyczyn czasowo-organizacyjno-finansowych było odkładane na nie wiadomo kiedy w przyszłości.
Tak się jednak stało, że zupełnie niespodziewanie jakieś 2 tygodnie temu, dostałem SMS czy nie chciałbym pojechać z rodziną dwóch moich uczniów w odwiedziny do ich ojca, który jest oficerem w bazie morskiej w Manado. To nie było trudne pytanie do odpowiedzi.
Na lotnisku okazało się, że jedzie nas cała rodzina – mama z trójką dzieci, dziadek z babcią i my, dwójka nauczycieli. Dziadek, który okazał się moim późniejszym współlokatorem w hotelu, był duszą towarzystwa i niemożliwym było się przy nim nudzić. Sam służył w marynarce, a później wykładał w Akademii Morskiej. W latach ’60 studiował w Odessie i Władywostoku, więc było o czym rozmawiać.
Nasz lot do Manado miał międzylądowanie w największym mieście wyspy Celebes – Makassar bądź jak kto woli Ujung Pandang. Po drodze z samolotu widać było wulkany wschodniej Jawy, których jedynie czubki wystawały znad chmur, wysepki Morza Jawajskiego, później charakterystyczne kształty wyspy Celebes.

Miasto ozdobione w Wielki Piatek
Na lotnisku w Manado zostaliśmy przywitani jak prawdziwi VIP i odeskortowani przez marynarzy w oznaczonych samochodach do hotelu. Wieczorem wybraliśmy się na nadmorską promenadę i pojeździłem z dzieciakami na charakterystycznych rowerach.
Parę słów o samej wyspie – to 3. co do wielkości wyspa Indonezji po Borneo i Sumatrze, jest jednak dość słabo zaludniona. Na południu przeważa islam, jednak na północy gdzie znajduje się Manado wyraźnie dominuje chrześcijaństwo – są zarówno katolicy, protestanci jak i wszelkiego rodzaju inne wyznania. Dominujące wyznanie w danym miejscu jest o tyle ważne, że wyznacza ono klimat, wygląd miasta oraz zachowanie ludzi. Zupełnie inaczej wygląda Bali w porównaniu do muzułmańskiej Jawy, a jeszcze inaczej chrześcijańska północ Celebesu. Samo miasto leży tuż nad Równikiem, klimat bardzo wilgotny, jednak nie aż tak gorący jak w Surabaji. Codziennie padają zenitalne deszcze po południu.
Ziele na kraterze
5 świątyn w jednym miejscu
Drugiego dnia wybraliśmy się na wycieczkę w rejon Tomohon. Słynie on z tego, że jego mieszkańcy mają niecodzienne gusta kulinarne. Można więc zjeść tutaj psa, kota czy nietoperza. Był to jednak Wielki Piątek, więc o mięsie raczej nie było mowy. Na ulicach wszędzie można było zobaczyć krzyż we fioletowym bądź czerwonym kolorze, a w kilku miejscach natrafiliśmy na odgrywaną drogę krzyżową. Ludzie poprzebierani byli w stroje żołnierzy, kapłanów i apostołów, oraz oczywiście Chrystusa niosącego krzyż. Religia w Indonezji jest czymś z czego jest się naprawdę dumnym i bardzo podkreśla się swoją przynależność religijną. Do tej pory jest pod wielkim wrażeniem w jakiej jednak harmonii wszyscy potrafią tutaj żyć. Dowodem tego jest wzgórze Doa, które odwiedziliśmy. U jego podnóża znajduje się wulkan błotny, a wokół pełno potwornie śmiedzącej siarki. Na szczycie wzgórza znajduje się wielki krzyż widzialny z samego miasta. Tuż obok znajdują się świątynie 5 uznawanych oficjalnie w Indonezji religii – katolicka, protestancka, muzułmańska, buddyjska i hinduistyczna. Niżej natomiast ma miejsce obelisk z modlitwami w tychże pięciu religiach. Nie jestem sobie w stanie przypomnieć czy widziałem coś podobnego w Europie…
Jezioro Tondano
Następnie wybraliśmy się nad jezioro Tondano. Jest ono położone malowniczo wśród wzgórz północnego Celebesu i ciagnie się na linii północ-południe. Jego brzegi porasta miejscowa odmiana lilii wodnych, wzdłuż których rybacy mają swoje domki. Delikatny deszcz i mgiełka nadawały temu miejscu niepowtarzalny mistyczny charakter.
W sobotę przyszedł czas na deser, a właściwie całą ucztę. Krótko mówiąc – nurkowanie na Bunaken. Rodzina wynajęła łódkę w porcie i wypłynęliśmy w morze. Wyspa znaduje się w odległości kilkunastu kilometrów od portu Manado. Tuż na zachód od niej znajduje się wyspa Manadotua z charakterystyczna sylwetką wulkanu. Po drodze przez przeszklone dno statku mogliśmy mieć namiastkę co można będzie oglądać później.
U wybrzezy Bunaken
Sama wyspa Bunaken to zarośla namorzynowe i stanowiska z usługami dla turystów od jedzenia po sprzęt do nurkowania. Odziani w pianki do nurkowania (którą początkowo założyłem na lewą stronę) ruszyliśmy z powrotem w morze. Rafa zaczyna się już kilkadziesiąt metrów od brzegu. Trzeba założyć płetwy, bo niektóre korale potrafią być naprawdę ostre.
Pływając w Nusa Dua miałem namiastkę jak piękne są tropikalne ryby, jednak rafa koralowa to coś zupełnie nie z tej ziemi. Nawet filmy przyrodnicze nie oddają widoku, który się odsłania po zanurzeniu. Nie ma takiego miejsca na powierzchni, w którym można napotkać na taką feerię barw i niesamowitych kształtów. Najwięcej z nich i najciekawsze można obserwować w miejscu gdzie rafa stromą ścianą opada kilkadziesiąt metrów w dół. Niestety z rurką da się jedynie zanurkować kilka metrów.
Rybki można karmić krakersami i wtedy kłębią się tuż przed oczami. Oprócz krakersów próbowały też kosztować samego mnie jako że otworzyły mi się rany po wypadku w zeszły weekend. Z wody było żal wychodzić i żal też było wyjeżdżać z Manado.
Ready to dive!
W niedzielę rano wybrałem się na wielkanocną mszę do katedry. Msza nie była zbyt uroczysta. Spodziewałem się procesji rezurekcyjnej, ale ta jest tutaj odbywana w sobotę. Wieczorem poprzedniego dnia w kilku miejscach w mieście widziałem jednak ludzi poprzywiązywanych do krzyża. Nie była to jednak wersja z Filipin, gdzie ludzie przybijają się do krzyża gwoździami. Po mszy odwiedziłem rodzinę naszego kierowcy, który przez cały wyjazd przyprawiał mnie o ból brzucha swym histerycznym śmiechem. Nie mówił prawie nic po angielsku, ale był bardzo towarzyski przez co zmuszał mnie do rozmawiania po indonezyjsku.
Droga Krzyzowa
Wyjazd ten jeszcze bardziej umocnił mnie w moim przekonaniu, że Indonezyjczycy to najbardziej gościnny naród na świecie. Wszystko dla ludzi jest tutaj wspólne, a jeśli ktoś coś ma to nie można się z tego cieszyć w pojedynkę, jedynie z rodziną, przyjaciółmi, ale też z obcymi. Była to prawdziwa podróż za jeden uśmiech i w życiu nie spodziewałem się, że 12 tysięcy kilometrów od rodzinnego domu w Wielkanoc mogę poczuć się chociaż trochę jak w rodzinie. Terima kasih… I will never forget what you’ve done to me.

W te Swieta odszedl ktos bardzo wazny dla mnie, bez kogo nie bylbym na pewno kim jestem. Ciociu, bedziesz na zawsze w moim sercu i w mojej pamieci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz