|
Na targu rybnym |
Wyspa Bali to zwykle pierwsze, jedno z pierwszych lub wręcz jedyne miejsce odwiedzane przez "turystów" w Indonezji. Ja odwiedziłem Bali dopiero po 3 miesiącach na Jawie, chociaż mam ją w zasięgu ok. 10 godzin busem. Jakoś nie spieszyło mi się tam specjalnie, ale jak nadeszła dogodna chwila to ją wykorzystałem. Korzystając z gościnności znajomych, miałem do dyspozycji willę z basenem w Kerobokan, parę kilometrów na północ od słynnej nadmorskiej miejscowości Kuta czy imprezowego Seminyak.
Na wyspę dostałem się travel-busem - podróż zajęła trochę ponad 10 godzin, łącznie z 40-minutową przeprawą promem z Banyuwangi na Jawie. Przez całą drogę (może z 2-godzinną przerwą) kierowca busa zabawiał się w karaoke słuchając dangdut. Dangdut to lokalna muzyka, która ma ponoć swoje korzenie w Indiach, ale została tutaj zaadaptowana. Dla jej antyfanów ma tą złą cechę, że brzmi w uszach jeszcze przez dobre parę godzin. Najgorzej usłyszeć dangdut przed snem... wtedy insomnia murowana.
|
Tanah Lot |
Po Jawie Bali wydaje się być obcym krajem. Co najbardziej uderza to brak meczetów i nawoływań do modłów, wszędobylskie psy (których na Jawie z powodów religijnych jest stosunkowo niewiele) i niesamowite ilości bule. W porównaniu do Surabaji, gdzie czasami jedynym białasem, którego widzę jest moje odbicie w lustrze, na Bali czułem się prawie jak w Europie. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, nikt na ulicy nie witał 'Hello Mister!'... Nie żebym narzekał, ale przyzwyczaiłem się, że na ulicy na Jawie ludzie nie dają mi (pozytywnie) spokoju.
|
Klify Uluwatu |
Większość białasów trzyma się południa wyspy. Są rejony gdzie niemal większość to biali, nie tylko turyści, ale często ludzie, którzy już tutaj osiadli. Sporo Amerykanów, Australijczyków, Francuzów, Włochów. Co ciekawe nie spotkałem żadnego Polaka, a byłem przekonany, że na kogoś wpadnę. Spotkałem natomiast całkiem sporo Rosjan, w większości jednak byli to tzw. "Nowi Ruscy". W miejscach gdzie jest ich zwykle więcej można nawet znaleźć napisy po rosyjsku, jednak są one często z okropnymi błędami. Zabawne jest też usłyszeć indonezyjskiego przewodnika mówiącego po rosyjsku.
|
Plaża Nusa Dua |
Na Bali główne wyznanie to hinduizm. Zamiast meczetów na ulicach co kawałek można natrafić na hinduistyczną świątynię i poczuć woń kadzidełek. Właściwie większość budynków ma miejsce, niewielką „kapliczkę”, która służy do oddawania czci bóstwom. Na ulicy często można też natrafić na małe prostokątne pudełeczka z kadzidełkami, w których składają ofiary… ciekawe tylko czemu czasami na środku chodnika?
Balijczycy podobnie jak Jawajczycy dumni są ze swojej kultury, co prezentują ubierając się na co dzień oryginalne balijskie stroje. Mężczyźni podobnie jak na Jawie mają charakterystyczne nakrycia głowy i noszą sarong. Na uroczystości religijne zwykle ubierają się na biało.
|
Waran z Komodo |
Bali ma dla turysty wiele do zaoferowania, są piękne plaże, na których można podziwiać zachody słońca jak z obrazka, hinduistyczne świątynie, ciepłe i (dość) czyste morze (a właściwie ocean), egzotyczna przyroda. Jednak po kilku miesiącach na Jawie wszystko to wydaje się już dla mnie codziennością. Rozumiem tych, którzy przyjeżdżają tutaj prosto z Europy i jest to dla nich bajka.
Dość chyba dobrze wyobrażałem sobie Bali wcześniej, dlatego raczej nie miałem zbyt wysokich wymagań, więc też nie było rozczarowania. Wyspa oczywiście piękna, ale dziewiczą już nie jest. Budynki w dzielnicach turystycznych wyglądają jak w krajach zachodnich, podobne sklepy, hotele, restauracje, tyle, że trochę więcej motorów na ulicach. Nie dziwi nikogo widok białego na motorze (w Surabaji dziwi bardzo), można tam być anonimowym co jest nieosiągalne na Jawie.
|
Małpy w Uluwatu |
Jeśli chodzi o plaże to jedna do drugiej nie podobna. Niektóre jak z obrazka z lazurową wodą i białym piaskiem, inne skaliste i z wysokimi falami dla amatorów surfingu, jeszcze inne dość brudne. Bodaj najsłynniejsza plaża na Bali – Kuta, była sporym rozczarowaniem na brzegu były tony śmieci (można było spokojnie znaleźć co tylko dusza zapragnie), co spowodowane było silnym wiatrem z zachodu. Z kolei plaża Nusa Dua na południu była jak z bajki. Ocean przy brzegu dość płytki i można bezpiecznie popływać i pooglądać kolorowe i często sporej wielkości ryby uwijające się w plantacjach wodorostów. Polecam też plaże Dreamland i Padang-Padang.
Odwiedziłem również świątynie Tanah Lot i Uluwatu, obydwie położona nad samym brzegiem oceanu. Pierwsza zbudowana jest na nadbrzeżnych skałach – jej nazwa znaczy tyle co Ląd na Morzu. Bardzo sprytnie jest pomyślane wejście i wyjście z terenu świątyni. Żeby wydostać się na parking należy przejść wzdłuż szeregu kramów, chociaż tak naprawdę jak zna się skróty można je ominąć – strzałki dla turystów pokazują jednak inną drogę. Świątynia Uluwatu położona jest natomiast na klifach południowego cyplu. Jest to królestwo małp, które wyczyniają co tylko chcą z turystami. Na początku wydają się koleżeńskie i grzecznie czekaja na poczęstunek, ale jak go nie dostaną starają się ukraść coś cennego, żeby szantażem wymusić jedzenie. Zwykle kradną okulary, aparaty i japonki, które często niszczą, dlatego lepiej ubrać bardziej wytrzymałe buty. Na szczęście wyszedłem stamtąd bez uszczerbku na zdrowiu z jedynie jedną małpą na karku na koncie.
|
W Parku Ptaków |
Odwiedziłem też Park Ptaków, który był dla mnie prawdziwym rajem. Wiele z ptaków po prostu swobodnie było na otwartej powierzchni, można było je wziąć na ramię czy nakarmić. Największą ciekawostką były słynne rajskie ptaki z Papui, kazuary i ogromne warany z Komodo. Jak wszędzie jednak na Bali problem stanowiła cena biletu wstępu – dla „bule” kilkakrotnie wyższa niż dla Indonezyjczyka. Postanowiłem, że nie zapłacę więcej. Pan w kasie nie dał się przekonać ani na legitymację studencką ani na opowieści o moim pobycie w Surabaji, a dopiero zmiękł na widok karty do bankomatu lokalnego indonezyjskiego banku i tak udało się zaoszczędzić dobre 50zł.
Ogólnie pobyt na Bali w 100% odzwierciedlił moje oczekiwania. Egzotyczna wyspa, gdzie wszystko przygotowane jest pod zachodnich turystów. Prawda, że zobaczyłem jedynie jej południową część, najbardziej zurbanizowaną i „zaturyszczoną”. Następnym razem postaram się zobaczyć więcej na północy. A już wkrótce wybieram się na jeszcze bardziej egzotyczną wyspę…