Trzeci tydzień w Indonezji i czuję, że powoli wsiąkam. Z powodu pracy w szkole dni tygodnia są dość podobne do siebie i życie nabiera rutyny, ale mimo wszystko codziennie zdarza się coś nowego.
Para młoda |
W zeszłą sobotę byłem na tradycyjnym jawajskim weselu zaproszony przez jedną z nauczycielek. Było bardzo wystawnie. Nie mogę wiele powiedzieć, bo byliśmy tam może zaledwie godzinę. Co tu porównywać z naszymi weselami trwającymi cały weekend, a czasem i dłużej. Najpierw należy ustawić się w długiej kolejce, żeby pogratulować rodzicom i oczywiście młodej parze. Co jakiś czas młoda para musiała robić sobie przerwę, bo gości było tak dużo (myślę, że koło 500). Po gratulacjach można coś zjeść. No, a jak się już zje to o ile nie ma się z kim rozmawiać to można wyjść. Przy wyjściu dostaje się jeszcze weselny souvenir – w tym wypadku był to zegar ścienny.
Ostatnio pisałem o tym, jak to tutaj czas płynie sobie, a nikt na niego nie zwraca uwagi. Zauważyłem, że wszystkie zegary w różnych pomieszczeniach pokazują inną godzinę – rozpiętość ok. 30 minut. Śmieje się, że każdy tutaj żyje w innej strefie czasowej. Jeśli mnie to nie zabije, to może mnie wzmocni, ale czasami cierpliwość mam na wyczerpaniu. Ale przecież to ja się muszę dostosować to ich nawyków, a nie oni do fanaberii punktualności człowieka Zachodu. Staram się wszystko obrócić w żart, bo uczenie ich co to gospodarowanie czasem w tym wieku mija się z celem. Trzeba chyba się nauczyć życia obecną chwilą. ;]
Śniadanko - rybka i krupuk |
Ale, żeby nie było. Dobrego poczucia humoru wcale nie tracę i definitywnie dalej dobrze mi tutaj. Bezwzględnie dalej kocham indonezyjską kuchnię. Jedzenie jest przepyszne. Ryż jeszcze mi się nie znudził mimo, iż od 7 stycznia zjadłem go chyba więcej niż w całym 2010 roku (nawet biorąc pod uwagę, że 3 tygodnie byłem w Chinach). Nie mogę się przyzwyczaić do obfitych śniadań, które czasami wyglądają tutaj jak obiady – zwykle ryż i zupa.
Jedno z kolejnych wejść będzie o konkretnych potrawach. Na razie wszystkiego próbuję i jeszcze mieszają mi się nazwy. Mam wrażenie, że właściwie nikt tu nie gotuje w domu, bo wszystko można dostać na ulicy. Całe ulice są zastawione ‘warungami’ i ‘kaki-limami’, gdzie można tanio i szybko zjeść. Na zewnątrz jest wypisane, co w konkretnej jadłodajni można dostać – np. nasi (ryż), ayam (kurczak), bebek (kaczka), mie (makaron) czy konkretne nazwy potraw.
Rzeczą bez której dalej sobie nie wyobrażam życia (nawet po powrocie do Europy) jest krupuk. To rodzaj krakersów, które je się zwykle do obiadu (zamiast naszego chleba). Są one zrobione z przeróżnych rzeczy – mąki i krewetek, ziemniaków, kassawy, bananów. Dowiedziałem się, że mieszkam niemal w zagłębiu. Ponoć z Sidoarjo, pobliskim miasteczku pochodzi właśnie krupuk.
Jeśli chodzi o napoje to na co dzień pije się po prostu butelkowaną wodę. Oprócz tego Indonezyjczycy piją dużo herbaty, z lodem albo na gorąco. Kawa jest mniej popularna – domyślam się, że powodem może być stosunek islamu do używek. Chociaż oficjalnie kawa zakazana dla muzułman jak alkohol ni jest. Bardzo popularne są też napoje z kokosa es degan i es kopyor. A mój nr 1. jak do tej pory to siwalan – napój z owoców palmy słodzony cukrem palmowym.
Ryż |
Krupuk |