Przyjechałem do Indii z myślą, że korzenie zapuszczę w Bombaju. Po
kilkunastu dniach w tym szalonym kraju dotarłem do tego równie szalonego
miasta. Z Udajpuru dojechaliśmy sypialnym pociągiem, który okazał się dość
komfortowy, o wiele bardziej niż ten z Dżajpuru… a może to była tylko jej wina.
Na obrzeża Bombaju dotarliśmy już koło godziny 12.30, ale na stację Bandra,
która znajduje się mniej więcej w ¾ wyspy dotarliśmy dopiero w okolicach 14.30.
Miasto jest ogromne, pod każdym względem. Pierwszego dnia nie wiele widziałem
oprócz tego co z okna pociągu (bombajski meksyk), czy później autobusu. Sudeep
odprowadził mnie do samego mieszkania kolegi, w którym zatrzymałem się na
pierwszy weekend.
W Delhi nasłuchałem się o tym jaki Bombaj jest do bani z każdej strony
(chcąc być fair muszę też wspomnieć że to samo od bombajczyków słyszałem o
Delhi) i jacy okropni są ludzie. Pierwszego dnia jednak już zauważyłem, że nie jest
tak źle. Rikszarze nie są nachalni, w autobusie chętnie tłumaczą drogę, gdzie
wysiąść i jak iść dalej, podobnie na ulicy.
Sobotę spędziłem spacerując po południowej dzielnicy Kolaba. To serce
Bombaju, od którego miasto zaczęło się stosunkowo rozrastać na północ. Bombaj
jest położony na sporej wyspie, która powstała poprzez połączenie kilku
mniejszych wysepek. Miasto w nowoczesnym znaczeniu tego słowa założyli
Portugalczycy, którzy mieli kilka kolonii na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego.
Wyspie na której założyli faktorię dali nazwę Ilha da Boa Vida… Wyspa Dobrego
Życia.
Z czasem wpływy nad miastem przejęli Anglicy. W XIX wieku Bombaj przeżył
gwałtowny rozwój. To właśnie wtedy powstało nowoczesne centrum miasta Kolaba.
Zbudowano wiele gmachów, które stanowią obecnie kulturalne dziedzictwo.
Zwiedzanie zacząłem od dworca CST. Właściwie to należy wspomnieć, że
zwiedzanie zacząłem od przejażdżki miejskim pociągiem, który sam w sobie
stanowi atrakcje. Przewodniki piszą, że przejazd w godzinach szczytu polecany jest tylko dla odważnych i może się
różnie skończyć. Nie było tak źle. Przy okazji przekonałem się, że ludzie w
Bombaju są naprawdę uprzejmi i dobrze wychowani. Chętnie tłumaczą drogę,
czasami wręcz odprowadzają na miejsce. Mój pociąg nie był aż tak zatłoczony jak
być mógł. Ale miejsc siedzących już dawno nie było. Pociągi są podzielone na
przedziały I i II klasy oraz wagony dla kobiet. Trzeba uważać, żeby nie wsiąść
do niewłaściwego wagonu, bo nie ma możliwości przejścia z wagonu do wagonu,
chyba, że dopiero na następnej stacji.
Stacja CST została nawet wpisana na listę UNESCO. Wspaniały przykład
architektury wiktoriańskiej, której sporo jest w Londynie. Nic dziwnego, Bombaj
był miejscem, gdzie starano się od zarania przeszczepić angielską kulturę i w
pewnym stopniu się to udało. Kolaba jest miejscem, gdzie całkiem przyjemnie
można pospacerować po chodnikach wzdłuż szerokich ulic, ruch na których jest
dość regularny. Nie ma rikszarzy, syf jest mniejszy (chociaż ani jedno ani
drugie w Indiach mnie jakoś specjalnie nie przeraża).
Właściwie jedynym landmarkiem w Bombaju, który ma status ‘must-see’ to
Wrota Indii przy nabrzeżu. Poszedłem więc prosto w tym kierunku podziwiając
kolonialną architekturą z każdej strony. Wrota Indii okazały się być
obarykadowane z każdej strony, ale wewnątrz było sporo ludzi. Pomyślałem, że
jak to w większości przypadków w Indiach znów trzeba słono zapłacić za wstęp,
ale okazał się wolny.
Resztę dnia spędziłem z Sudeepem, który był tak podniecony faktem, że
wreszcie jestem w Bombaju, że sam nie wiedział co mi pokazać najpierw. Mam
jednak zamiar zostać w mieście na trochę dłużej więc nie ma co się spieszyć.
Zjedliśmy dobry lunch w miejscu niedostępnym dla turystów, chociaż w samym
centrum, wysłuchaliśmy melodii z wieży zegarowej, która przypomina tą z Big
Bena w Londynie, pogapiliśmy się na chłopaków grających w krykieta w parku
(zasad tej gry chyba nigdy nie zrozumiem) i przespacerowaliśmy się promenadą
nad wybrzeżem aż do plaży Chowpatty.
To mój pierwszy raz na plaży w grudniu. Pierwsze komary i krótkie rękawki o
tej porze roku (w Indonezji byłem dopiero w styczniu). W mieście pojawiają się
też ozdoby na Boże Narodzenie, podobno w następny weekend większość ulic będzie
oświetlonych. Ciekawe czy będą też renifery i św. Mikołaj… We’ll see.
Pierwsze spotkanie z Bombajem bardzo na plus. Miasto mi leży. Nie
wiedziałem co mam o nim myśleć przed przyjazdem, ale daje rady. Przetrwałem też
przejażdżkę w pociągu w godzinie szczytu, co można nazwać chrztem bojowym.
Pociągi bywają tak zatłoczone, że nie ma możliwości wcisnąć się do środka i
trzyma się czegokolwiek na zewnątrz albo kogoś kto jest w środku. Wysiada się
(a raczej jest się wypychanym, bądź jak to nazywają moi znajomi eksmitowanym
przez pociąg) kiedy ten jest jeszcze w biegu. Zresztą ta też się wsiada… pociąg
zatrzymuje się jedynie na kilkanaście sekund. Typowy indyjski chaos… Loves it.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz