Udajpur, dzień 17.
Ta, której imienia lepiej nie pisać, musiała kiedyś przyjść. Zapowiadała
się już na dworcu, a w pociągu dopadła mnie na dobre. Na szczęście toaleta
pociągowa okazała się lepsza niż nie jedna, którą widziałem w PKP. Noc mijała
powoli. Zbyt powoli. Pociąg mimo, że przyjechał opóźniony do Dżajpuru, wjechał
na stację Udaipur City o 10 minut wcześniej.
Nie mieliśmy jeszcze pewnego noclegu, a było dość wcześnie, za wcześnie na
szukanie go po mieście. Ulokowaliśmy się w poczekalni dworcowej i miałem ochotę
stamtąd nie wychodzić na dobre. Sudeep dodzwonił się do jednego z hosteli po
jakimś czasie, gdzie zwolnił się pokój. Razem z nami czekał wyjątkowo wścibski
kierowca tuk-tuka, który około 20 razy poganiał nas do swojego pojazdu, na
którego wcale nie mieliśmy ochotę.
W przypływie energii po kilku czajach (indyjska herbata z mlekiem),
ruszyliśmy w miasto naturalnie w towarzystwie kierowcy, który czekał na nas
prawie 2 godziny. W sumie bez różnicy było kto nas tam zawiezie, bo nie było
szans, żebym przeszedł dystans ok. 3 km w tym stanie. Kierowca okazał się dość
sympatyczny i zawiózł nas bez przekrętów prosto do hostelu. Lalghat hostel leży
nad samym jeziorem Pichola, nad którym jest położony Udajpur. Szczerze mówiąc
nie wiele z tego dnia więcej pamiętam, więc lepiej od razu przejść do
kolejnego. Sudeep znalazł dla mnie dobre indyjskie leki, które następnego dnia
postawiły mnie na nogi.
Mówiąc szczerze mam mieszane uczucia co do Udajpuru. Z jednej strony podoba
mi się, z drugiej jego „starówka” wygląda jak getto backpackersów. Nie lubię
takich miejsc, nie mają one dla mnie uroku. Ludzie uśmiechają się i zaczepiają
tylko dlatego, że chcą Ci coś sprzedać. Tak było też z nami. W Indiach na
ludzi, z którymi nie chcesz mieć nic do czynienia najlepiej nie zwracać w ogóle
uwagi, kompletnie ignorować. Ta sama zasada tyczy się żebraków, rikszarzy co
sprzedawców. Ciężko jest dlatego odróżnić, kto tak naprawdę chcę po prostu
porozmawiać i czegoś się dowiedzieć, a kto chce się zrobić w balona albo coś
wcisnąć, czego nie potrzebujesz.
Ceny centrum Udajpuru przez egzystencję backpackersów pospolitych z
wszelakich krajów są dość wywindowane. Nawet dla Sudeepa, który pochodzi z
Bombaju, najdroższego z indyjskich miast było drogo. Próbowaliśmy znaleźć coś
lokalnego, ale trzeba było wyjść naprawdę daleko poza starówkę.
Udajpur to centrum dawnego rejonu Mewar. Słynie ze swoich pałaców, dwa z
nich położone są na środku jeziora Pichola malowniczo położonego wśród wzgórz.
Jezioro powstało poprzez zmianę biegu jednej z rzek w XVI wieku. Mieliśmy
szczęście bo nasz hostel okazał się mieć wspaniały widok na jezioro i pałace
bez wychodzenia gdziekolwiek. Hostele prześcigają się w sposobach by ściągnąć
backpackersów. Absolutnie wszystkie 3738 mają banner ‘recommended by Lonely
Planet”. Kilka z nich, które naprawdę są w przewodniku podają stronę na której
znajduje się wzmianka. Inne podają inne przewodniki jako referencje. Wiele
knajp znajduje się na dachach budynków, na których co wieczór jest projekcja Ośmiorniczki
Jamesa Bonda, która była kręcona w Udajpurze. Wszystko ma dość kiczowaty kolor,
ale staraliśmy się znaleźć trochę dla siebie, co też jest możliwe.
Po kilku dniach piękny widok z tarasu na jezioro i pałac na wodzie się
przejadł i myśli powoli zmierzały już do Bombaju. Jednak trzeba było czymś się
zająć na miejscu. Zacząłem się wreszcie uczyć hindi. Alfabet okazuje się
bardziej skomplikowany niż myślałem, co wcale nie oznacza, że nie jest do
nauczenia. Wyruszyliśmy też parę razy na wycieczki bez celu, które zaprowadziły
nas do miejsc, gdzie turystów nie było wcale… bo i też nie było specjalnie co
zwiedzać. Ale za to znów był meksyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz