Dżajpur, dzień 11.
Z Bharatpuru wyruszyłem wcześnie rano i pieszo dotarłem do dworca
autobusowego. O dziwo nie zostałem zaczepiony przez żadnego rikszarza, dopiero
przed samym terminalem. Bus okazał się dość rozklekotany, ale udało mi się
jakoś umieścić bagaż i ruszyłem do Dżajpuru. Po drodze piękne krajobrazy, pole
żółte od rzepaku, wioski i indyjskie wioski z meksykiem na każdym kroku. Po
drodze było też sporo pieców z wielkimi kominami do wypalania cegły.
Do Dżajpuru dotarłem po południu. Miałem trochę czasu żeby dotrzeć do dworca
kolejowego, gdzie miałem spotkać kolegę z Mumbaju. Dworce okazały się na
szczęście niezbyt odległe od siebie i mogłem przejść ten odcinek pieszo.
Dżajpur okazał się wielkim miastem, rozmiarowo dużo większym niż oczekiwałem.
Ulice w centrum zatłoczone tak samo jak w Delhi. Na dworcu zaopatrzyłem się w
bilet peronowy za 3 rupie (20 groszy) i odczekałem swoje nim pociąg z Mumbaju
przyjechał. Pociągi w Indiach też mają opóźnienia, ale biorąc pod uwagę ilość
pasażerów jaką przewożą jestem w stanie to zrozumieć. PKP dalej nie mogę i
chyba już nawet nie chcę.
Sudeep miał jakieś namiary na nocleg i nawet udało się załatwić bezpłatny
transport taksówką. Hotel okazał się dość spory kawałek od centrum, ale za
sensowne pieniądze i z możliwością publicznego transportu. Wieczorem udaliśmy
się na krótki kulinarny rekonesans i zaspokoiliśmy kulinarne potrzebny w
dzielnicy muzułmańskiej.
Następny dzień spędziliśmy na intensywnym zwiedzaniu. Dżajpur nazywany jest
Różowym Miastem od koloru ścian, na który pomalowane są jego budynki w centrum
z rozkazu któregoś z jego władców. Było to też pierwsze zaplanowane w Indiach
od zera miasto. Co rzeczywiście można zauważyć patrząc na jego plan. Centrum
obwarowane jest murami, które poprzecinane są bramami. Miasto pełne jest
turystów. Razem z Agrą i Delhi składa się na tzw. Złoty Trójkąt Indii – 3 miasta,
które każdy turysta przyjeżdżający do Indii musi zwiedzić. Zaliczone.
Jednym z najbardziej rozpoznawanych budynków miasta jest Pałac Wiatrów. Zbudowany
został dla żon jednego z maharadżów. Hinduska architektura jest fascynująca i
tak odmienna niż cokolwiek do czego można przywyknąć w Europie. Cieszy mnie to
bogactwo architektoniczne w Indiach, bo tego ewidentnie brakowało mi w
Indonezji. Okna pałacu są tak skonstruowane, że można obserwować co się dzieje
na ulicy, jednak z ulicy nie widać niczego.
Zwidzieliśmy też obserwatorium Jantar Mantar, zbudowane przez Sawai Jai
Singha. W zeszłym roku wpisano je na listę UNESCO. Składa się z kilkunastu
ogromnym przyrządów, a raczej obiektów służących do pomiarów astronomicznych,
określenia zaćmienia Słońca czy księżyca, ustalenia dokładnego czasu lokalnego
czy wysokości npm.
Dzień zakończyliśmy spacerem na wzgórze na północ od centrum na którym
zbudowano twierdzę Nahargarh. Miasto rozlewa się we wszystkich kierunkach
ograniczone dopiero gdzieś na horyzoncie przez pasma wzgórz.
W planie mieliśmy jeszcze pozyskanie biletów na dzień następny na pociąg do
Jodhpuru, ale miejsc na żaden z nich już okazało się nie być. Jak okazało się później
zbawiennie. Na dworcu spotkałem koleżankę z Polski, która podobnie jak ja w
Indonezji jest teraz w Indiach dzięki pewnej organizacji. Upewniła mnie tylko w
moim przekonaniu, że to była dobra decyzja przyjechać bardziej na własną rękę.
Mam przynajmniej więcej swobody. Na dworcu spotkaliśmy sympatyczną Angielkę i
razem zjedliśmy kolację. Po drodze całkiem bezinteresownie zasponsorowałem
kogoś kilkudziesięcioma rupiami na ulicy Dżajpuru. Ktoś też nie pogardził moim
dowodem i kartą ATM, ale cóż zdarzają się gorsze rzeczy. Wizyta na komisariacie
okazała się szybką formalnością.
Następnego dnia rano zostawiliśmy rzeczy u Ali i po porannej kawie
ruszyliśmy na dworzec. Jako że finanse na podróż troszkę się skurczyły postanowiliśmy
jechać prosto do Udajpuru. Bilety okazały się być jeszcze dostępne na pociąg o
22.30. Na dzisiaj zaplanowaliśmy wizytę w twierdzy Amer położonej kilkanaście
kilometrów na północ od miasta. Fort jest gigantyczny a po okolicznych murach
wije się mur, który zdaje się być radżastańską wersją tego z Chin.
Obecny fort zbudowano na przełomie XVII i XVIII wieku. Stanowi jedną z
większych atrakcji turystycznych Radżastanu. Turystów znów masa, całe
szczęście, że dotarliśmy późnym po południem po największym nawale. Znów
architektura powala na kolana. Niesamowite dziedzińce, kolumny, kopuły, bramy,
zdobienia.
Po powrocie z miasta odebraliśmy rzeczy od Alicji, pożegnaliśmy się i w
drogę na dworzec. Pociąg trochę się spóźnił i nie zatrzymał się we właściwych
sektorach na peronie, ale znaleźliśmy swój wagon i miejsca sypialne. Niestety
nocą dopadła mnie ona…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz