Delhi, dzień 3.
Z dnia na dzień wsiąkam w Indie coraz bardziej. Wcale nie
próbuje tego wszystkiego jeszcze rozumieć, bo na to trzeba tygodni albo
miesięcy. Mój host powiedział mi, w Indiach każdy ma swoje miejsce, jeśli
będziesz czuć się w Indiach nieswojo będziesz obcym, jeśli będziesz trzymać się
swojej drogi i czuć się pewnie nic Ci się nie stanie.
W ten sposób można na przykład opisać ruch na drogach. Każdy
jedzie po swojemu, swoim tempem, obiera własną trajektorię i również
przechodząc przez ulicę trzeba iść po swojemu, ale pewnie. Samochód czy riksza
najpewniej Cie ominie no chyba że wchodzi się pewnie pod maskę.
Dzisiaj zaliczyłem to od czego wielu turystów zwykle
zaczyna. Przyjechaliśmy z Sharadem, który znów dla mnie dzisiaj poświęcił swój
czas metrem na stację Central Sekretariat i przemierzyliśmy całą Rajpath, która
łączy budynki rządowe w tym Pałac Prezydencki z Bramą Indii. Rozmach tego
miejsca jest imponujący. Zaprojektował ją Lutyens, który był architektem
większości budynków z początku XX wieku. Wzniesiono je ku czci Hindusów, którzy
polegli na frontach I wojny światowej i wojnach z Afganistanem.
Spacer od Bramy Indii pod sam Pałac Prezydencki zajmuje
trochę czasu ale jest warty poświęcenia. Po drodze zostaliśmy zatrzymani przed
Parlamentem, bo akurat przejeżdżał premier. Większość ludzi pracujących w
rządzie jest wożona charakterystycznymi białymi oldschoolowymi samochodami,
których marki nie znam, ale bardzo mi się podoba.
Cały teren to wielkie założenia urbanistyczne New Delhi,
jako stolicy klejnotu w koronie brytyjskiego Imperium, które zaprojektowano 100
lat temu w 1911 roku. Niektóre budynki zostały zbudowane na nowo niedawno, ale
sporo z nich pochodzi sprzed II wojny światowej.
Wybraliśmy się następnie w kierunku Connaught Square,
nazywane teraz w hindi Rajiv Chowk. Jest to okrągły plac, wokół którego
zbudowano centrum finansowe stolicy Indii. Może wieżowce nie są pokroju
Szanghaju czy Kuala Lumpur, ale dajmy trochę czasu i moim zdaniem na pewno
będą. Dookoła sporo też kolonialnej architekturze. W centrum znajduje się
stacja metra a nad nią park, w którym zrobiliśmy sobie piknik. Problem w tym,
że nie mieliśmy wody, a sprzedawców jak na złość nigdzie w okolicy.
Wypatrzyliśmy stoisko po drugiej stronie ulicy jednak wejście do parku znajdowało
się dość daleko. Bez większego namysłu podjąłem się próby przeskoczenia
spiczastego parkanu. W jedną stronę poszło gładko, ale w drugą parkan nie było
już tak łaskawy i ku uciesze przechodniów stargałem sobie spodnie na wiadomej
części ciała.
Następne 15 minut spędziliśmy na śmianiu się z całej
sytuacji, ale nie było opcji paradowania w centrum Delhi ze spodniami podartymi
na tyłku. Sharad podjął się próby znalezienia spodni i szybko się z tym
sprawił, bo w pobliżu był bazar. Spodnie jednak okazały się za ciasne w pasie i
trzeba było wymienić. Cała sytuacja była niezwykle komiczna i wielu Hindusom z
pewnością poprawiła humory. :)
Przez te perypetie mieliśmy obsuwę w czasie, ale zdążyliśmy
jeszcze do kilku miejsc kultu. Pierwszym z nich była świątynia Hanumana. Sharad
jest bardzo praktykujący i z zapałem opowiada mi wszystkie mitologiczne
historie, które przypominają greckie mity znany z podstawówki, tyle że są
jeszcze barwniejsze. Hanuman to bóstwo o twarzy małpy, nic więc dziwnego, że koło
świątyni kręciły się jakieś zwierzęta. W środku pełno świętych ludzi znanych z
obrazków z Indii. Na koniec wizyty w światyni dostaje się czerwoną tilakę na
czoło.
Tuż obok znajduje się największa świątynia sikhijska w Delhi
– Gurudwara Bangla Sahib. Byliśmy tam przed zachodem słońca i atmosfera była
naprawdę niezwykła. Fantastyczne dekoracje (jak wszędzie w indyjskich
świątyniach), śpiewy i medytujący ludzie. Świątynie należy obejść zgodnie z
ruchem wskazówek zegara. Jest w niej wydzielone miejsce na przechowanie świętej
księgi – Adi Granth. Na zewnątrz znajduje się sporych rozmiarów sadzawka dla
rytualnych obmyć. Mimo spadającej pod wieczór temperatury było kilku śmiałków.
Naprzeciw gurudwary znajduje się Katedra pw Najświętszego
Serca. Nie byłem pewien czy jest katolicka czy protestancka, ale moje
niepewności rozwiał pomnik Jana Pawła II przy bramie. W środku dość skromnie,
jest to zresztą budowla stosunkowo młoda. Akurat trafiliśmy na ślub, gdy już
goście składali życzenia (przy ołtarzu). Ciekawe tylko czemu w czwartek? Tym
razem to ja mogłem wytłumaczyć Sharadowi parę spraw chrześcijańskich, bo miał
dość blade pojęcie.
Zapadł już zmierzch, ale zdążyliśmy jeszcze zwiedzić
pobliską świątynię Lakshmi Narayan. Została zbudowana przez rodzinę Birli,
podobnie jak w kilku innych miejscach w kraju. Sharad wziął mnie z powrotem na
Connaught Place i przyszedł czas na próbowanie wszystkiego co się da. Przed obiadem pospacerowaliśmy jeszcze trochę po parku i przyszedł czas na pierwsze lekcje hindi, który jest dla mnie kompletnie nie do zapamiętania. Bardziej skomplikowanym w wymowie językiem, w którym próbowałem coś się nauczyć jest chyba tylko mongolski. Ale z indonezyjskim początki też nie były łatwe. Park wieczorną porą służy przede wszystkim jednak jako miejsce matrymonialne. Strażnicy nawet nie przeganiają kochasiów, którzy oddają się amorom w dość otwarty sposób pod żywopłotami. Na kolację wybraliśmy się do znanego lokalu KDH. Wygląda obskurnie, ale jak nonstop pełen, a jak sprawdza się w Azji, gdzie jest dużo ludzi znaczy, że jedzenie jest dobre. I było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz