środa, 7 grudnia 2011

Ptasi rezerwat Keoladeo


Bharatpur, dzień 8.
Noc spędziłem na walce z komarami. Nie należała ona do najprzyjemniejszych, ale nad ranem nawet jeszcze zdążyłem się wyspać. Dzień był ponoć postny więc rodzina nie jadła śniadania, ale przygotowali trochę wegetariańskiej strawy dla mnie. Mama wypytała nie o jakże ukochany przeze mnie temat ślubów, jak to tak u Was wygląda. Czy można się pobierać z miłości, czy tylko rodzice wybierają i kiedy w ogóle można zobaczyć przyszłą żonę. Po posiłku i rozmowie na inne babskie tematy jak biżuteria czy uroda indyjskich niewiast czas w drogę dalej. Na dzisiaj zaplanowałem wizytę w Fatehpur Sikri i Bharatpur. 
Przed odjazdem Raj dał mi numer do swojego znajomego przewodnika, który miał mnie spotkać u bram miasta. Po drodze był znów meksyk. Dodatkowo doszły wozy na wielbłądach i osiołki. Na miejsce dotarłem trochę po 12. Pramod pozwolił mi zostawić swój bagaż w swoim kantorku dla przewodników i zawiózł pod kasy. Fatehpur Sikri miało być stolicą Imperium Mogołów, jednak z powodu problemów z dostawą wody miasto porzucono. Co zostało to doskonały przykład mogolskiej architektury, połączenie nurtów islamskich (Mogołowie to muzułmanie) z hinduskimi. Intensywna czerwona barwa budowli kontrastuje z błękitem nieba nad stanem Uttar Pradesh. Znaleźć można mnóstwo misternie rzeźbionych motywów architektonicznych na odrzwiach, sufitach, filarach.
Oprócz pałacu można zwiedzać meczet, który góruje nad miasteczkiem. Do meczetu naturalnie wchodzimy na bosaka, jednak nie miałem specjalnej ochoty odkupywać swoich butów na bazarze (znane przypadki), więc wziąłem je w ręce (jak sporo samych Hindusów). Usłyszałem, że ‘you don’t respect India’. Trzeba się też porządnie oganiać przed dzieciakami sprzedającymi kartki i inne badziewie. Najlepiej nie wdawać się w rozmowę. Mimo wszystko potrafią one zaleźć za skórę. Kiedy po zwiedzeniu meczetu usiadłem na schodach dopadł mnie jeden wyjątkowo natarczywy i stanął przede mną żądając ode mnie starego biletu wstępu z pałacu. Dla świętego spokoju powiedziałem, że nie mam, ale ten zauważył, że miałem go w bocznej kieszeni plecaka i zwyzywał od ‘liars’. Chciał wymienić go na pocztówkę. Nie wiem po co dzieciakom te bilety, bo nie był pierwszym, który o niego prosił. Być może wymieniają je potem w kasach na jakieś drobne.
Pocztówki nawet bym może i kupił gdyby to były naprawdę pocztówki, a nie dwustronne zdjęcia kiepskiej jakości. Wytłumaczyłem im, że to nie pocztówki tylko zdjęcia, których nie mogę nawet wysłać. Przez chwilę kiwały głową a potem znów zaczęły mnie namawiać do ich kupna. Naturalnie były też pytania o kraj pochodzenia. Można powiedzieć cokolwiek odpowiedź będzie i tak taka sama – Very nice country. Nieważne czy powie się prawdziwy kraj czy Disneyland.
Po wizycie w Fatehpur Sikri przyszedł czas na Bharatpur, gdzie planowałem zanocować. Bus, był już pełen więc przyszło mi jechać na stojąco, na szczęście dystans nie był zbyt długi. Po 30 minutach byłem na miejscu, we wszechogarniającym meksyku. Poszedłem przed siebie w dowolnym kierunku i po 10 minutach się zorientowałem, że na pewno w dobrą stronę (gdzie są jakieś hostele) nie idę. Gdy poszedłem w przeciwnym znalazły się hotele, które nie miały zbyt wygórowanej ceny to jednak się w nich nie zdecydowałem zatrzymać. Wróciłem do rikszarzy, których wcześniej bez słowa minąłem. Na oko 70-letni chłopak zapytał czego szukam. Gdy się zatrzymałem, zaraz znalazło się 20 zainteresowanych. Przewaga dziadka była, że mimo wieku dość dobrze mówił po angielsku, a reszta powinna wrócić do szkoły. Na pytanie ile za noc odpowiadali dając cenę za przejazd, albo gdy odpowiadałem, że nie znam nazwy hostelu mówili, że to dobry hotel (o nazwie ‘I dont know’). Naturalnie w życiu nie powiedzieliby mi gdzie jest hostel, chociaż byłby za rogiem. Mimo, że chciałem iść na nogach musiał wsiąść do rikszy.
Nie lubię jeździć na rikszach rowerowych, wręcz nienawidzę. Ale nie mogłem tego zrobić dziadkowi i pojechać z kim innym. Wpakowałem plecak na ławkę i w drogę. Dziadek okazał się dość gadatliwy i uczciwy. Hostel okazał się dość daleko, więc cena za przejazd 50 rupii wydała się fair. Powiedziałem mu też wcześniej, że jak pokój będzie droższy niż obiecuje to będziemy szukać dalej, a zapłacę mu i tak tyle ile ustaliliśmy na początku. Nie trzeba było jednak nigdzie jeździć, bo cena była taka jak obiecywał. Poczekał na mnie i jeszcze podziękował, że nie próbowałem dać mu mniej. Widać są też ludzie w Indiach pozbawieni chciwości.
Hostel tak właściwie już był nieczynny, bo jego właścicielowi odwidział się interes. Nocuje jedynie tych, których zna albo którzy się tutaj przybłąkają. Warunki bardzo sparatańskie, lepiej nie opisywać. Właściciel Rajeev okazał się ciekawym indywiduum. Prowadzi obecnie NGO, które działa na rzecz Rezerwatu Ptaków Keoladeo, którego wizyta była właśnie celem przyjazdu do Bharatpur.
Do parku wybrałem się nazajutrz. Rano niespodzianka brak prądu i ciężko mi było rozkminić opcję mycia. Rajeev na szczęście zjawił się w miarę szybko ze świeczką i lornetką dla mnie. Droga do parku okazała się dość prosta i po 30 minutach marszu tam trafilłem. W kasach niespodzianka bilet już nie 200 rupii jak w przewodnikach a 400. Wypożyczenie roweru dodatkowo 25 rupii. Przy okazji wyprowadził mnie z równowagi jeden z przewodników, który po tym jak bileter kazał mi wybrać rower ten zastawił mi drogę ‘You have to pay!’ No, chyba żartujesz…
Poprzedniego dnia Rajeev opowiadał mi w jak złym stanie jest teraz park, jak mało ptaków przylatuje w porównaniu z 10 laty wstecz i jak źle dyrektor parku nim gospodaruje. Cóż, nie była to najlepsza reklama i niewątpliwie nie wpłynęło to na mnie optymistycznie.
Park Narodowy Keoladeo to rozległe mokradła, miejsce schronienia indyjskich ptaków wodnych i nie tylko, ale przede wszystkim zimowisko dla ptactwa, które przylatuje tutaj z Syberii. W lecie park pustoszeje, natomiast w okresie naszej zimy mnóstwo w nim ptaków. Rzeczywiście było ich dużo, ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że kilkanaście lat temu było ich o wiele więcej. Mimo wszystko udało mi się wiele zobaczyć. Dla mnie, który spędził połowę dzieciństwa z nosem w książkach ornitologicznych był to raj. Zobaczyłem wiele ptaków, o których oglądaniu 15 lat temu mogłem pomarzyć. Ptak szczyci się jako zimowisko żurawi syberyjskich, ale od wielu lat już się ich tutaj nie ogląda. Widziałem natomiast wielkie żurawie indyjskie, wiele różnych gatunków bocianów, ibisów, czapli, kormoranów, przeróżnych kaczek i innych ptaków wodnych. W parku można również było oglądać ssaki. Oprócz świętych krów, które i tutaj jakoś się znalazły widziałem antylopy nilgau. Są dość zbliżone wyglądem do krów, ale bardziej zwinne i zgrabne. Jedna z nich przeszła wprost przede mną drogę do wodopoju. Widziałem również dostojne indyjskie jelenie sambary, szakale, mangusty i inne drobne ssaki.
6 godzin na rowerze w parku minęło bardzo szybko. Przed wyjściem znów doprowadzono mnie do wybuchu przewodnicy zaczęli pytać czy się podobało, zwróciłem im uwagę, że nie podoba mi się cena (zapłaciłem 20 razy więcej niż każdy Hindus). Zaczęli się śmiać i mówić, że teraz to czas Indii, żeby dyskryminować resztę świata. Jest to temat, którego chyba jednak lepiej unikać, bo do zrozumienie liczyć nie można. Nawet moi znajomi w Delhi i Agrze z radością w głosie podkreślali wyższe ceny wstępu dla obcokrajowców.
Potyczka słowna ogólnie źle nastroiła mnie na kolejnych parę godzin. Nie miałem ochoty odpowiadać na Hello dzieci (które czasami brzmiało wprost ‘Give me 5$) a rikszarzy zabijałem wzrokiem. Przeszło mi dopiero gdy się najadłem jakimś niewiadomym jadłem zgodnie z zasadą jedz tam gdzie jest dużo ludzi. Po drodze spotkałem tego samego rikszarza, który wiózł mnie wczoraj, chciał odwieźć mnie nazajutrz, ale jego niestety nie był w stanie przyjechać na 8. rano pod hostel, bo pociąg z jego wioski przyjeżdża dopiero o 9. Znalazłem też kilka świątyń i meczet, wokół którego znajdował się bazar.
Na ulicach trwał nieustanny meksyk. Dla jednych obraz nędzy i rozpaczy, dla drugich hinduska harmonia. Dla mnie coś pośrodku. Po obiedzie jednak humor wyraźnie mi się poprawił. Chyba powiedzenie „głodny Polak to zły Polak” jest prawdziwe. Ludzie z chęcią pozują do zdjęć, wręcz sami o nie proszą gdy ma się aparat. Tego dnia w mieście miał miejsce festiwal z okazji muzułmańskiego święta. Ulicami miasta przechodziła procesja, w której udział brali głownie mężczyźni. Kobiety czekały w meczecie. W procesji brali udział zarówno młodzi chłopcy jak i starcy. Niektórzy poprzebierani, niektórzy z proporcami, niektórzy zionęli ogniem albo grali w bębny. W pewnym momencie wypchnęli mnie na środek ulicy zawiesili bęben na szyi i kazali bębnić. Niesiono też makiety meczetów. Kosmos! Podobało mi się bardzo.
Znalazłem jeszcze na koniec wejście do fortu (chyba każde miasto w Radżastanie ma fort) i wspiąłem się by zobaczyć panoramę indyjskiego meksyku pt. Bharatpur, który z góry wygląda jeszcze bardziej nieokiełznanie niż z perspektywy ulicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz