Tym razem pociąg już nie uciekł. ;) Przed nami 40h drogi w plackarcie i ważne na co i kogo się trafi. Trafiliśmy nienajgorzej - nowszy model pociągu, okna się uchylają, prowadnica w porządku, sąsiedzi ojciec z kilkuletnim synem zmierzający do Omska. Średnią wieku w wagonie zaniżała młodzież, która w dość dużej grupie jechała też do Krasnojarska na jakieś zgrupowanie sportowe czy kolonię - nie dopytywałem.
Krajobraz za oknem - cały czas monotonny, brzozy, wioski, rzeki, z czasem coraz więcej równin i stepów (Nizina Zachodniosyberyjska). Około 11. przydarzył się dość nieprzyjemny wypadek - starszy facet zasłabł w łazience. Najprawdopodobniej miał zawał. Razem z innymi pasażerami i prowadnicą próbowaliśmy mu pomóc. Po jakimś czasie ocknął się, ale w Omsku czekała już na niego karetka.
Dworzec w Nowosybirsku |
Dzień strasznie się dłużył. Nie przywiązaliśmy zbytniej wagi do odpowiedniego prowiantu i mieliśmy praktycznie same ciastka. Kupiliśmy te same, które mieliśmy w drodze z Moskwy do Jekaterynburga. Pyszne! Wtedy... bo teraz nie mogliśmy już na nie patrzeć. Przed północą pociąg dojechał do Nowosybirska, położonego nad Obem (rzeka jest naprawdę szeroka chociaż do ujścia jeszcze tysiące kilometrów). Czasu na tyle, że można spokojnie wybrać się nawet na krótki spacer po mieście. Tak daleko nie zaszliśmy, ale na zmianę zwiedziliśmy chociaż największy dworzec na trasie Kolei Transsyberyjskiej.
Dworzec w Krasnojarsku i kolumna z symbolem miasta |
Następnego dnia za oknem krajobraz był już bardziej urozmaicony. Ciekawsze ukształtowanie terenu, więcej wzgórz, ale wciąż pełno lasów - w końcu wjeżdżamy w serce syberyjskiej tajgi. O godzinie 14. z groszami dojechaliśmy do Krasnojarska. To niemal milionowe miasto położone nad Jenisejem, królem syberyjskich rzek. Centrum znajduje się na niewielkiej równinie nad jego lewym brzegu, ale miasto zaczyna już się powoli wspinać na okalające wzgórza. Ksenia, u której mieliśmy nocować mogła się z nami spotkać dopiero wieczorem, więc zostawiliśmy bagaże w камере хранения (przechowalni) i zdecydowaliśmy się jechać prosto do rezerwatu Stołby - naszego głównego celu wizyty w Krasnojarsku. Sam dworzec w Krasnojarsku jest godny uwagi - stary wyburzono i 6 lat temu wybudowano od podstaw nowy. Zresztą jak już wspominałem dworce w rosyjskich miastach są bardzo wystawne. Czasami całe miasteczko jest drewniane, ale dworzec musi mieć w sobie coś z pałacu. Swoją drogą może to jakaś zagadka etymologiczna, bo po rosyjsku pałac to właśnie дворец?
Wejście do rezerwatu |
Burunduk |
Widok ze szczytu |
Jeden ze stołbów |
Chwila zorientowania w terenie i znaleźliśmy transport na miejsce. Już po cenach biletów można zauważyć, że to nie Moskwa - bilet w autobusie kosztuje zaledwie 11 rubli (dla porównania w Moskwie 25). Do Stołbów trzeba było przejechać przez Jenisej - ogromna rzeka, naprawdę robi wrażenie. Sam rezerwat znajduje się tuż za granicami miasta. Tajemnicze Stołby to ostańce skalne o różnej genezie geologicznej. Mają też różne kształty od których pochodza ich nazwy - Dziad, Pióra, Baba itd. Żeby jednak do nich dojść trzeba się trochę przespacerować - dystans około 7 km. Spacer byłby samą przyjemnością gdyby nie świadomość, że wokół czają się zakażone kleszcze gotowe do ataku. Rejon Krasnojarska to ponoć najbardziej zakleszczony rejon na Syberii. Profilaktycznie przed wyjazdem zaszczepiliśmy się na kleszczowe zapalenie mózgu. Ubraliśmy też na wszelki wypadek długie rękawy i spodnie. Po drodze nie spotkaliśmy tłumów turystów, za to kilka sympatycznych syberyjskich wiewiórek - burunduków. Idzie się i idzie, a Stołbów nie widać - dopiero po półtora godziny dotarliśmy do pierwszych skał w towarzystwie miejscowych Rosjanek Ksenii i Daszy. Nie pamiętam jak nazywał się stołb na którego się wspieliśmy, ale widok zapierał dech w piersiach. W oddali Krasnojarsk i Jenisej, tuż pod - dolina którą zmierzaliśmy ku szczytom, a wokoło bezkresna tajga. Jeden z piękniejszych widoków i momentów tych 8 tygodni - aż żal było schodzić z góry...
Wracając na dworzec spotkała nas Marina, współlokatorka Ksenii i zabrała nas do mieszkania. Po drodze mijaliśmy pomnika założyciela miasta - Andrzeja Dubińskiego, z pochodzenia Polaka. Nie ma chyba miejsca w tej części świata, żeby losy któregoś z naszych rodaków nie zaznaczyły się w jego historii. Przed pójściem spać jeszcze raz sprawdziliśmy, czy nie mamy jakiegoś pasażera na gapę przyniesionego ze Stołbów - na szczęście obyło się bez kleszczy.
Most nad Jenisejem - w tle to jedynie wyspa, a nie drugi brzeg |
Następny dzień poświęciliśmy na spacer po centrum. Czasu nie było niestety wiele, bo pociąg mieliśmy już o 14.30. W centrum tradycyjnie jest Prospekt Lenina i Prospekt Mira (dwie najbardziej reprezentacyjne aleje). Stoi także Lenin (mój ulubiony z pomników wodza), jest również i Plac Czerwony, który jednak ma z moskiewskim jedynie wspólną nazwę. Z ciekawostek nad miastem góruje kaplica uwieczniona na 10-rublowym banknocie (niestety nie starczyło czasu, żeby tam dotrzeć). W mieście jest też muzeum jednego z wybitniejszych malarzy XIX wieku - Wasilija Surikowa i muzeum historyczne w formie egipskiej świątyni, choć jakichkolwiek unikatów z nad Nilu podobno tam brak. Czas zleciał bardzo szybko i nim się obejrzeliśmy trzeba było zbierać się na następny pociąg, tym razem do Irkucka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz