Nim wyjechałem z Surabaji odwiedziłem jeszcze parę miejsc na Jawie. Najpierw już po raz piąty wybrałem się na Bali, które już powoli mogę stwierdzić, że znam jak własną kieszeń – a przynajmniej południową, najbardziej turystyczną część. W drodze powrotnej postanowiłem zatrzymać się w najbardziej na wschód wysuniętym rejonie Jawy – Banyuwangi. Podróż z Denpasar szła wyjątkowo mozolnie jako że na Jawę wracały setki tysiący Jawajczyków na Idul Fitri – święto wyznaczające koniec ramadanu.
W porcie Ketapang już po jawajskiej stronie czekał na mnie Supri z CS. Byłem jego pierwszym gościem, więc się bardzo starał pod każdym względem. Banyuwangi okazało się być bardzo rozciągniętym miastem, a Supri z rodziną mieszkał w jego południowej części. W domu bardzo rodzinnie, żona z dziećmi i rodzice. Rodzinnie i gościnnie, czułem się u nich bardzo dobrze.
Następnego dnia Supri wziął mnie i starszą córkę na południe w kierunku oceanu. Plaże w okolicach Grajagan słynną ze swoich fal. Z Bali motorówkami przypływają tutaj miłośnicy surfingu w poszukiwaniu większych wrażeń niż oferuje Kuta. Plaża prezentowała się dość szaro z powodu pochmurnej pogody i ciemnego wulkanicznego piasku. Sporo było rybaków, którzy nie wiem w jaki sposób wypływali małymi łupinkami na wzburzony ocean. Inni łowili ryby zarzucając sieci w oryginalny sposób.
Wybraliśmy się też do nadmorskiego lasu namorzynowego. W porze suchej co prawda nie prezentuje się on zbyt okazale – zamiast wystających z wody mangrowców wszędzie błoto. Widać sporo poskoczków mułowych – ryb, które potrafią oddychać powietrzem. Przeprawiliśmy się łódką przez zatokę oddzielającą las namorzynowy od półwyspu, po drodze mijając rybaków zbierających małże i kraby na płyciźnie.
Drugiego dnia wstaliśmy wcześnie przed 5., żeby wybrać się do miejsca, do którego chciałem dotrzeć już od dłuższego czasu. Celem był krater Kawah Ijen. Wybraliśmy się na motorze – droga przez Banyuwangi minęła w porządku, ciekawiej zaczęło się, gdy zaczęliśmy się wspinać w górę. Droga była w tragicznym stanie. Całe szczęście, że wzięliśmy motor z biegami, a nie automatyczny, bo inaczej na pewno nie dalibyśmy rady wyjechać. Pogoda nie była zachęcająca, jednak po dojechaniu do miejsca odkąd zaczyna się wspinaczka przekroczyliśmy granicę chmur i było słonecznie.
Już od samego początku rzucili się w oczy legendarni górnicy siarki. Dzień w dzień na swoich barkach dźwigają 50-80 -kilogramowe worki wypełnione skrystalizowaną siarką. Za marne kilka dolarów pokonują trasę około 5 km, wspinając się najpierw z głębi krateru na jego koronę i schodząc w dół po stromej ścieżce. Nie sposób wyrazić podziwu dla ich pracy, bo jest to katorga.
O atrakcyjności i sławie miejsca może świadczyć liczba zagranicznych turystów jaka zwiedzała to miejsce, porównywalna na Jawie jedynie pewnie z Bromo czy Borobudur. Dno krateru wypełnia szmaragdowe jezioro. Ze względów bezpieczeństwa (silne opary siarki) odradzane jest zejście na samo dno, ale górnicy właśnie stamtąd wynoszą siarkę. Minęliśmy tego dnia około 50 górników i choć widać było zmęczenie i trud na ich twarzach, to większość z nich robiąc przystanki chętna była do rozmowy. To niesamowite jak ludzie w tym kraju bez względu na trudne warunki w jakich żyją, zachowują uśmiech i pogodę ducha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz